Starszy strzelec Marian Borys (ur. 1927 r.) „Czarny” był żołnierzem Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW), który walczył z reżimem komunistycznym do 12 sierpnia 1954 r. Tego dnia poległ w pobliżu wsi Zaskrodzie (pow. kolneński) w walce z funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa (UB). Działalność niepodległościową Marian Borys rozpoczął w 1943 r., w wieku 16 lat.
Początkowo służył w Armii Krajowej, a następnie (już w warunkach okupacji sowieckiej) konspirował w ramach Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (WiN). Na początku 1947 r. uwierzył w zapewnienia komunistycznych władz, że każdy kto przerwie działalność niepodległościową i skorzysta z tzw. amnestii nie będzie niepokojony przez „czerwony” aparat represji.
Ujawnił przed UB swą działalność, ale szybko przekonał się o tym, że komuniści kłamali. Jeszcze pod koniec 1947 r. został zmuszony do podpisania dokumentu zobowiązującego go do współpracy z funkcjonariuszami piskiego UB. Nie chcąc donosić na byłych współtowarzyszy broni zaczął się ukrywać.
Na początku stycznia 1948 r. nawiązał kontakt z plut. Stanisławem Waszkiewiczem „Piskorzem”, który stał na czele Pogotowia Akcji Specjalnej (PAS) w Komendzie Powiatu NZW „Łużyca” – „Łuków” (terytorialnie komenda obejmowała obszary pow. kolneńskiego, części pow. ostrołęckiego i piskiego).
Wstąpił do NZW i w ciągu kolejnych lat wziął udział w szeregu akcji bojowych. Był świadkiem jak jego kolejni dowódcy i towarzysze broni ginęli w walkach z komunistami. Stał się jednym z ostatnich „leśnych”.
„Czarny” został zabity w wyniku pracy agenturalnej prowadzonej przez UB za pośrednictwem agenta noszącego krypt. Krzakowski.
W wyniku działań operacyjnych UB przejęło zeszyt, w którym „Czarny” zapisał niektóre ze swych utworów. Tym sposobem zachowała się niewielka część jego poezji, która świadczy o tym, że st. strzel.
Borys był człowiekiem inteligentnym i bardzo wrażliwym. Wiersze „Czarnego” momentami są nieporadne, ale nie sposób odmówić ich autorowi poetyckiego talentu.
Poniżej prezentujemy napisany przez „Czarnego”, w połowie 1953 r., wierszowany życiorys, który pozostaje jednym z najbardziej wyjątkowych świadectw dokumentujących „czasy nadaremne”.
Michał Ostapiuk
Fot. Pośmiertne zdjęcie st. strzel. Mariana Borysa „Czarnego”, 12 VIII 1954 r, (AIPN). Fot. Od lewej: st. strzel. Marian Borys „Czarny” i kpr. Stanisław Śledzik „Huragan”, ok. 1950 r., (AIPN). Fot. Fragment rękopisu „Mojego Życiorysu”, (AIPN).
Marian Borys „Czarny”
14 VI 1953 r.
Mój Życiorys
Wśród łąk usianych kwieciem
Goni leniwie swe sine wody
Błotnista rzeczka, nie wiem, czy wiecie
Że jest nazwana imieniem Skrody
Tuż niedaleko w cieniu się kryją
Słomiane strzechy, drzewiane chaty
W tych chatach moi Kochani żyją
I ja tam żyłem przed sześciu laty
Jak wieś się zowie? Pomysł gotowy
Wzdłuż wioski szosa wije się z wolna
Tuż jej towarzysz, tor kolejowy
Jedno i drugie wiedzie do Kolna
Tam w onej wiosce, w rolnika chatce
Dawnego roku, w dzień lipcowy
Sprawiłem radość ojcu i matce
Bom pierwszy raz ujrzał promyczek dniowy
A potem kiedym wylazł z pieluchy
Ku wielkiej matki mojej ochocie
Poszedłem w piasek grzebać się suchy
Albo po uszy kapać się w błocie
Mija lat siedem, dostaję lanie
Bo iść do szkoły nie miałem ochoty
Poczułem w sobie już powołanie
Mniejsze do nauki, większe do psoty
I nauczyciel kładł mnie na ławce
I skórę moją rózgami chłostał
Gdy się dowiedział o jakiejś sprawce
Nieraz samotnie w „kozie” pozostał
Lecz żalu swego nie dzielił z nikim
„Kara nie idzie w las” mówi przysłowie
Pięć klas skończyłem z niezłym wynikiem
No i po trosze miałem już w głowie
Wiedziałem jako polscy rycerze
Podobni byli do górnych ptaków
Jak Poniatowski ginął w Elsterze
I jak Jagiełło pobił krzyżaków
I zapoznałem się z każdą rzeczą
Z Tatrami, Bochnią i o Warszawie
Wybuchła wojna, koniec nauki
Ja lat dwanaście w ony czas miałem
Znowu stroiłem psoty i sztuczki
I wstyd powiedzieć, krowy pasałem
Tu żem się pobił ze swemi kolegi.
Tam zrzucił z gniazda potomstwo wronie
Im sport uprawiał, skoki i biegi
I ujeżdżałem ojcowskie konie
A ojciec na mnie czule spoglądał
Bo ze wszystkich serce ojca jest najłaskawsze
Nigdy nad siły pracy nie żądał
Jesteś za mały – mawiał mi zazwyczaj
Nie znałem głodu, mleka i chleba
Zawsze w mym domu było po uszy
A czegóż więcej mi potrzeba?
Jestem szczęśliwcem – myślałem w duszy
Kłótnia rodzinna była mi obca
W bardzo przykładnej żyliśmy zgodzie
W tej atmosferze wzrosłem na chłopca
Którego siła piorun przewodzi!
Mówiłem dużo, śmiałem się za stu
Dla słabszych byłem pełen litości
Tak dożyłem lat osiemnastu
I już żądałem praw do miłości
Ale w tej dziedzinie przyznać się muszę
Żem nie opływał w szczęście obficie
Jednej oddałem serce i duszę
I pokochałem na całe życie
Ale cóż z tego? Byłem jej wstrętny
Sam nie wiem czego, wszak byłem młody
Choć nieroztropny, ale namiętny
Choć mi rumieniec krasił jagody
No ale trudno, cóż było robić?
Miąłem kolegów, dobre koleżki
Nieraz mi z nimi przyszło się pobić
Wśród koleżeńskiej naszej zamieszki
I mówiąc dalej byłem łobuzem
Skory do bitki przy głupim słowie
Często chodziłem na głowie z guzem
Czym guza nabiłem na czyjejś głowie
Lecz kłótnie nasze trwały zbyt krótko
Bo mi potem czas upływa w męce
Znów dawną miłość skrapiałem wódką
I znów w uścisku splataliśmy ręce
Bo w gruncie rzeczy kochał ich bardzo
Jam też nawzajem miłym był wielu
I ja i oni wódką nie gardzą
Więc często spędzaliśmy czas przy butelce
I wspólnie w naszym młodzieńczym kole
Były beztroskie i niczym piosenki
Wspólne rozkosze, wspólne swawole
Wspólne zabawy, wspólne panienki
Dobrze się działo – jak bym się cieszył
Gdyby te chwile się przedłużyły
Ale przeciwnie, bo las się śpieszył
I już niedługo skończyć się miały
Kocham grono, serca ich smucę
Kiedy im mówię, bywajcie zdrowi
Na mnie czekają koledzy nowi
Mam lat dwadzieścia. W Polsce w tym czasie
Sroży się reżim hasłami terroru
Jam pas i mundur nałożył na się
Automat w rękę i marsz do boru
Poszedłem, bo jakoś było mi smętnie
Kiedym pomyślał bardzom żałował
Bo ciebie Ziemio kochał namiętnie
I Ciebie ludu mój umiłował
Poszedłem by nieść Ci pod twoją strzechę
Pieśń wolnej Polski, świat stworzyć nowy
I Tobie Ziemio chciał nieść pociechę
Choćby … rzucić na Twe okowy
Poznałem życie z przeciwnej strony
Przeżyłem dużo, cierpiałem wiele
Nieraz padałem w marszu zmęczony
Jak mi życzyli nieprzyjaciele?
Ale ja do krwi zaciskałem wargi
I wszystko z mężnym uporem znosił
Nikt nigdy z ust moich nie słyszał skargi
Anim też nigdy łaski nie prosił
Tęsknotą rzewną cię powlókł źrenico
Co memu sercu był ołowiem
Dziś o niej zmilczę, tę tajemnice
Może w przyszłości kiedyś opowiem
Ona zrodziła chęć wiersze pisać
Lecz ledwie kilka zdołałem ich sklecić
Wnet śmierć zdała się mną kołysać
Byłem zmuszony je w ogniu spalić
Niewielka strata – wierszy ułomnych
Którymi wcale nie chciał się szczycić
Za płytkie ognie wzniecić w potomnych
Same musiały ogień podsycić
Coraz to gorzej z nami się działo
Przytłaczające są wrogie siły
Wielu poległo z bojową chwałą
Spójrz – drogę moja znaczą mogiły
Na horyzoncie promyk znikomy
Słodką nadzieją rozjaśniał lico
W chwilach, gdy braćmi były mi gromy
A kochankami mgły i śnieżyce
Krew i łzy lałem i byłem ranny
Mordercza kula ramie mi wierci
Lecz za pomocą Najświętszej Panny
Niejednokrotnie wydarł się śmierci
I tak minęło już sześć lat z bliska
Gdym złożył życie na stos ofiarny
Gdy mi przestano mówić z nazwiska
Z pseudonimu zwano mnie „Czarny”
I dziś w żadnym nie zamknę słowie
Jaki w mym sercu ból się przelewa
Ani też lutnia pieśni wyśpiewa
Bo gdy mijały tak rok po roku
Mnie coraz cięższa mroczyła cisza
Dziś się oglądam u mego boku
Nie mam żadnego współtowarzysza
Wszyscy zginęli, wszystkich śmierć mroczy
A gdzieby jeszcze pozostał który
To pewnie jak ja łzawymi oczy
Patrzy samotnie na ruin góry
Patrzę – a kraj mój pomocy woła
Niewolniczymi okowy dzwoni
Słucham – nie mogę w górę wznieść czoła
Ani podźwignąć żelaza w dłoni
Na wykończeniu są siły moje
Życie ode mnie chyłkiem odbiega
Wnet zwyciężony złożę swą zbroję
I się ulotnię szeptem pacierza
Ale o Boże! Pozwól mi pożyć
Choć do tej chwili, niech sprzyja zdrowie
Bym mógł tak samo swe kości złożyć
Jak składali moi ojcowie
Kiedy umarli w późnej siwiźnie
Ja już nie pragnę późnego wieku
Ja tylko pragnę wolnej Ojczyzny
Spocząć pod ojców czułą opieką
Będę spokojnie spoczywał sobie
Chociaż się pamięć o mnie zatraci
Gdy mi spoczynku nie zmąci w grobie
Jak mordowanych moich współbraci
O Polsko, Polsko! Gdyby me imię
Było imieniem wieszcza-poety
To bym na górnym wyniósł Cię rymie
Podźwignął z martwych Twoje szkielety
Będąc przyszłości Twojej przytomny
Zbroje bym Twoją oczyścił z pleśni
Ale Ojczyzno – jam za ułomny
Bym mógł Cię wskrzesić mieczem swej pieśni