Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Dług wobec Niezłomnych

Pod patronatem „Naszego Dziennika” powstaje w Ostrołęce Muzeum Żołnierzy Wyklętych. Będzie to pierwsza w Polsce taka placówka, która ze względu na tematykę zgromadzi bardzo bogate i niezwykle interesujące eksponaty oraz zbiory.

Usytuowanie muzeum nie jest przypadkowe, bo Ostrołęka leży niemal w centrum obszaru, na którym działały bardzo liczne oddziały podziemia antykomunistycznego, gdzie operowało wielu wybitnych dowódców i gdzie walki z komunistycznym okupantem miały bardzo intensywny charakter.

Na obszarze Okręgu Białostockiego, do którego należała Ostrołęka, żołnierze podziemia niepodległościowego po wojnie rozbili kilkaset posterunków milicji i przeprowadzili kilkadziesiąt akcji zbrojnych przeciwko siłom komunistycznym i wielokrotnie rozbijali areszty PUBP.

Na przestrzeni lat 1945-1956 walkę toczyło na tym obszarze ponad 100 oddziałów Armii Krajowej Obywatelskiej, Delegatury Sił Zbrojnych, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” czy Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Niektóre z nich działały przez kilka miesięcy, inne rok, dwa lub dłużej i wykazywały znaczną aktywność.

To na tym obszarze działali otoczeni legendą dowódcy, tacy jak mjr Jan Tabortowski „Bruzda”, który zginął w walce z UB w 1954 r.; kpt. Kazimierz Kamieński „Huzar”, ostatni dowódca XVI Brygady Wileńskiej; kpt. Władysław Łukasiuk „Młot”; ppor. Stanisław Marchewka „Ryba”, który poległ w 1957 r. i wielu innych.

W sąsiadującym z Okręgiem Białostockim Okręgu Warszawskim liczba oddziałów partyzanckich i intensywność prowadzonych przez nie działań zbrojnych była podobna, a Ostrołęka leży na styku tych okręgów. Trudno więc o lepsze miejsce na utworzenie Muzeum Żołnierzy Wyklętych. Będzie mieściło się w budynku więzienia, w którym po wojnie komuniści przetrzymywali żołnierzy podziemia niepodległościowego.

Najmłodsi Wyklęci

– Ludzie dobrej woli, którym na sercu leży polskość i zachowanie narodowej tożsamości, podjęli się wspaniałego dzieła budowy Muzeum Żołnierzy Wyklętych. Przeciwko powstaniu tego muzeum stawiane są liczne przeszkody, a robią to ludzie, którzy nie wyssali z piersi matki polskości. Oni tak jak minister Zdrojewski uważają, że to muzeum jest niepotrzebne, a takie myślenie to jest zwyczajne draństwo, upadek moralny, duchowy – nie owija w bawełnę pochodzący z Ostrołęki Józef Poteraj, więzień Jaworzna. Związek Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 wspiera ideę budowy Muzeum Żołnierzy Wyklętych.

Obóz w Jaworznie był ciężkim, wyniszczającym więzieniem dla młodocianych, przez które przeszło ponad 10 tys. chłopców w wieku od 16 do 21 lat, skazanych na długoletnie wyroki. Dla tych chłopców Żołnierze Wyklęci byli wzorem i gdy walka partyzancka już dogasała, młodzież szła śladem swoich ojców, starszych braci oraz kolegów.

– Byłem wychowany w duchu patriotycznym, przeżyłem dwie okupacje, najpierw sowiecką, a potem niemiecką. Sowieci z naszych terenów wywieźli bardzo wiele rodzin na Sybir i nas też miał spotkać taki los, ale nie zdążyli, bo napadli na nich Niemcy. Skoro przeżyłem okupację sowiecką, nie mogłem mieć dobrego stosunku do Sowietów i ich popleczników, którzy rządzili w powojennej Polsce. Nie mogliśmy się pogodzić z nową okupacją, podjęliśmy walkę, gdy przyszła nasza kolej – mówi Józef Poteraj.

W 1951 r., gdy miał 17 lat, założył w Ostrołęce razem z kolegami ze szkoły Narodowy Związek Wojskowy. Działali kilkanaście miesięcy. Nie mogli tak jak ich starsi koledzy walczyć z bronią w lesie, więc drukowali ulotki i za to otrzymali wysokie wyroki więzienia.

Józka skazano na pięć lat pobytu w obozie w Jaworznie, gdzie komendantem był osławiony kat Salomon Morel. Niemal wszyscy chłopcy wychodzili stamtąd okaleczeni fizycznie lub ze zdruzgotanym zdrowiem. Wyniszczała ich przede wszystkim ciężka praca.

– Pracowałem na prefabrykacji i wyniosłem stamtąd dwie przepukliny, a z kopalni gruźlicę. Większość chłopaków wychodziła z Jaworzna z gruźlicą albo z innymi przypadłościami zdrowotnymi – dodaje Józef Poteraj.

W kopalni pracowali po kolana w wodzie, a potem w przemoczonych ubraniach, zimą nawet przy bardzo niskich ujemnych temperaturach, odkrytymi ciężarówkami byli wiezieni kilkanaście kilometrów do obozu. Gdy odległość była mniejsza i wynosiła ok. 3 km, szli pieszo. Do obozu przychodzili nie tyle zmarznięci, ile zesztywniali od lodu, w który zamieniały się ich ubrania. Nie mogli pójść do baraków, bo musieli stać na apelu i czekać na policzenie wszystkich więźniów.

Wcale nie lepsza była praca na prefabrykacji, gdzie dzienna norma przeładunku betonowych klocków wynosiła dla jednego więźnia 23 tony. Już po pierwszym dniu pracy skóra z rąk była pozdzierana do krwi. Wycieńczeni ciężką pracą i niedożywieniem młodzi chłopcy nie mogli sobie pozwolić na niewyrobienie normy, bo za karę zmniejszano im i tak małe i podłe porcje jedzenia i umieszczano w karcerze.

Czy dziś Józef Poteraj i jego koledzy, którzy własnym życiem chcieli upamiętnić Żołnierzy Wyklętych i poszli ich śladem, muszą walczyć o tę pamięć?

Kurpie pamiętali

Po wojnie ludność Kurpi, których stolicą jest Ostrołęka, otaczała żołnierzy podziemia antykomunistycznego bardzo dużym szacunkiem. Urząd Bezpieczeństwa oceniał, że co siódma osoba na tym terenie współpracuje z „leśnymi”.

Gdy w walce z oddziałami UB poległ kpt. Aleksander Bednarczyk „Adam”, żołnierz AK, a po wojnie inspektor Inspektoratu Mazowieckiego WiN, mieszkańcy Ostrołęki powiadomili jego rodzinę, że ciało kapitana leży rzucone na ziemię przy budynku, w którym mieściło się UB.

Potem rodzina potajemnie wypatrzyła, że bezpieka wrzuciła je do Narwi. Ludzie widzieli, jak ciało konającego lub już nieżyjącego kpt. „Adama” ubowcy przed wrzuceniem do rzeki oparli o ścianę budynku i robili zdjęcia. Fotografia z informacją, że złapano groźnych „przestępców”, ukazała się w gazecie.

– Owiany ogromną tajemnicą pochówek mojego stryja Aleksandra Bednarczyka odbył się w marcu 1947 r. z udziałem trzech osób i ks. Mariana Skłodowskiego – wspomina pani Anna Nosek. – Wydobyte przez pana Nurczyka ciało z Narwi zostało nocą złożone do rodzinnego grobu na cmentarzu parafialnym w Rzekuniu. Nikt o tym oprócz tych trzech osób nie wiedział i nie ma śladu po pogrzebie w dokumentacji kościelnej.
Inny przebieg miał pogrzeb ojca pani Anny, Władysława Bednarczyka, również żołnierza AK. Został aresztowany w lipcu 1951 i skazany na dwa lata więzienia. Nie dane mu jednak było wrócić do rodziny, bo zmarł w więzieniu w Warszawie 14 lutego 1952 roku. Na jego pogrzebie były tłumy.

– Miałam wówczas niespełna cztery lata –wspomina pani Anna Nosek. – Zapamiętałam, jak w mroźny lutowy dzień brat i wujek ojca przywieźli saniami z Warszawy jego zimne, martwe ciało. Mama powiedziała, żebym dotknęła ojca. Zapytałam, dlaczego ma watę z tyłu głowy. Dlaczego jest zimny. W rodzinie opowiadano, że twarz zmarłego była opuchnięta, nad czołem miał rysę, a ręce podrapane.

Gdy pani Anna podrosła, dowiedziała się od mamy, że jej tata na chrzcinach powiedział: „Ja jestem jednocześnie na chrzcinach, Komunii Świętej i ślubie mych córek”. Przeczuwał, że los go nie oszczędzi, że straci życie jak jego brat. Odnaleziony w zbiorach IPN więzienny akt zgonu podawał jako przyczynę śmierci „uszkodzenie istoty mózgowej, pęknięcie podstawy czaszki”.

Miejscowa ludność długo przechowywała pamięć o takich ludziach jak bracia Bednarczykowie, czego świadectwem były wymalowane farbą na murach domu w Rzekuniu napisy AK i WiN, które mijała pani Anna w drodze do szkoły.

BOHATEROWIE HISTORII

Ostrołęckie Muzeum Żołnierzy Wyklętych w dużej mierze będzie tworzone przez ludzi, którzy są świadkami i bohaterami historii –przez Żołnierzy Niezłomnych. Trzeba się więc spieszyć z jego budową, bo przecież zostało ich już niewielu.

– W areszcie PUBP w Krasnosielcu, niedaleko Ostrołęki, było 42 więźniów przygotowanych do wywiezienia na Wschód – wspomina Romuald Niestępski ps. „Rekin”, żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych. – 1 maja 1945 r. nasz oddział dowodzony przez Romana Dziemieszkiewicza ps. „Pogoda” zorganizował akcję odbicia uwięzionych, głównie żołnierzy AK i NSZ. Było nas czterdziestu, podeszliśmy w nocy do Krasnosielca, gdzie akurat trwała zabawa. Szliśmy po cichu wzdłuż rzeki, ale ubecy nas wypatrzyli i z okien budynku otworzyli ogień. My też odpowiedzieliśmy ogniem i wywiązała się strzelanina, mimo to udało się nam dostać do środka i uwolnić kolegów. Jeden z naszych poległ, ale ubeków zginęło ośmiu.

„Rekin” ujawnił się w 1947 r., dwa lata później podzielił los tysięcy swoich kolegów, bo został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia za to, że udzielił pomocy koledze z lasu. Przeszedł ciężkie śledztwo w areszcie w Makowie. Przez UB został zabity brat pana Romualda, Jerzy ps. „Jurand”.

Jedyną „winą” „Rekina” i „Juranda” było to, że kochali Polskę, podobnie jak Franciszek Chrostowski, który został aresztowany w 1953 roku. Miał dwadzieścia cztery lata i przeszedł tak okrutne śledztwo, połączone z biciem i torturami, że dziś nie chce tego wspominać.

– Tego, co przeszliśmy w więzieniu, nie da się opowiedzieć. To się za mocno przeżywa i człowiek nie chce do tego wracać, ale musieliśmy walczyć o wolną Polskę – mówi pan Franciszek.

Gdy wybuchła wojna, miał zaledwie 10 lat, ale przez całą okupację pomagał swoim dwóm starszym braciom, którzy byli w AK –przenosił meldunki, prowadził obserwację działań wroga itp. Przysięgę mógł złożyć dopiero w 1944 r., gdy skończył 14 lat. Po wojnie jego starsi bracia byli w WiN, w oddziale Jana Tabortowskiego „Bruzdy”. Franciszkowi „Bruzda” powiedział, że jego miejsce jest w szkole, a nie w lesie, ale on i tak pomagał partyzantom, jak mógł, stale z nimi współpracując. Za to właśnie został skazany na 6 lat więzienia. Nikogo nie wydał, a był to czas, gdy „Bruzda” jeszcze prowadził walkę.

– Muzeum Żołnierzy Wyklętych przypomni naszą historię i naszą walkę o wolną Polskę – uważa Franciszek Chrostowski. – Będzie odbudowywać i kształtować w młodym pokoleniu patriotyzm, bo młode pokolenie powinno z nas brać wzór, korzystać z naszych doświadczeń i naszej działalności. Trzeba im przypominać o tym, że dla nas najważniejsze były Bóg i Ojczyzna. Niestety, ludzie, którzy dziś są u władzy i którym polskość jest obca, nie chcą, abyśmy byli wzorem dla młodego pokolenia, wręcz przeciwnie, zależy im na tym, aby nasza walka o wolną i niepodległą Polskę poszła w zapomnienie. Cieszę się, że powstanie muzeum, które przekaże prawdę o naszej walce o wolną Polskę.

Podobnie uważa syn odnalezionego na Łączce por. Bolesława Budelewskiego ps. „Pług”, żołnierza AK i NZW, zamordowanego w więzieniu na Rakowieckiej w 1948 roku.

– Dla mnie utworzenie Muzeum Żołnierzy Wyklętych to wielkie wydarzenie, bo przez lata władze komunistyczne nazywały nas „dziećmi bandytów”. Dziś wielu osobom jest nie na rękę powstanie tego muzeum, bo przecież dawni oprawcy ciągle jeszcze żyją, a za swoje zbrodnie nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, choć ci, których mordowali, byli bohaterami i oddawali za Ojczyznę życie –mówi z goryczą Edmund Budelewski.

Pan Budelewski stracił ojca, gdy miał cztery lata, a dziś dla ludzi, którzy tak jak on przez kilkadziesiąt lat musieli ukrywać w głębi własnych serc przekonanie o bohaterstwie swoich ojców, ostrołęckie muzeum jest nie tylko przywróceniem Żołnierzom Niezłomnym należnej czci, ale przede wszystkim hołdem złożonym tym, którzy walczyli w słusznej sprawie.

Często słyszymy z ust, szczególnie ludzi młodych, że my, Polacy, czcimy tylko klęski i poległych. Takie myślenie wynika z niewiedzy i nieznajomości historii, bo my czcimy nie klęski, ale bohaterskie zrywy w walce o wolną Ojczyznę i niezłomnych bohaterów, którzy w skrajnie trudnych warunkach tę walkę podejmowali. Muzeum Żołnierzy Wyklętych jest nadzieją na to, że wielu młodych ludzi odzyska szacunek do własnej Ojczyzny, jej historii i samych siebie.

Antykomunistyczne powstanie

Podziemie antykomunistyczne nie było marginesem czy małym epizodem w dziejach Polski, ale liczną i dobrze przygotowaną do walki armią, która doświadczenie w walce o wolną Polskę zdobywała przez pięć lat okupacji. W działalność konspiracyjną w latach 1944-1947 zaangażowanych było ponad dwieście tysięcy osób, z czego około dwudziestu tysięcy prowadziło walkę w oddziałach leśnych.

Po tzw. amnestii w 1947 r. ich liczebność znacznie się zmniejszyła, ale nadal w lesie pozostawało około 8 tys. partyzantów. Choć po 1949 r. walka ta zaczęła dogasać, jeszcze na początku lat 50. w małych, kilkuosobowych oddziałach walczyło około półtora tysiąca żołnierzy.

Niezłomni żołnierze niepodległej Polski zmagali się o jej wolność w skrajnie trudnych warunkach, mając przeciwko sobie ogromne siły wroga, bo do 1948 r. na terenie Polski stacjonowały trzy miliony sowieckich żołnierzy, a potem milion. Do tego trzeba doliczyć siły rodzimych zdrajców z KBW i UB, choć w przypadku tej ostatniej formacji przymiotnik „rodzimy” nie do końca jest właściwy.

Jak możemy przeczytać w publikacjach IPN, znaczny procent kadry kierowniczej bezpieki stanowili Żydzi. Wystarczy zacytować raport NKWD z października 1945 roku. „18,7 proc. zatrudnionych w MBP to Żydzi. 50 proc. stanowisk kierowniczych zajmują Żydzi”. Zresztą sowiecki raport podaje podobne dane dotyczące armii: „Na 44 oficerów Zarządu Politycznego Armii jest 34 Żydów. Wszystkie stanowiska kierownicze są obsadzone przez Żydów. Zastępcami dowódcy dywizji i brygad są Żydzi”.

Ci, którzy podjęli po wojnie walkę o wolną, niepodległą Polskę, mieli pełną świadomość tragicznej sytuacji, w jakiej znalazła się nasza Ojczyzna, a każdy kolejny rok utwierdzał ich w przekonaniu, że nie ma dla nich innego wyboru niż walka lub śmierć.

Mogli zginąć z bronią w ręku, w boju, ale jako ludzie wolni, albo w ubeckiej katowni, bici, maltretowani, poniewierani. Tylko w latach 1944-1946 NKWD aresztowało na terenie Polski ponad 47 tys. osób. Przez areszty przeszło około 1,5 mln ludzi, a ponad 200 tys. zostało osadzonych w więzieniach i obozach pracy. 150 tys. Polaków Sowieci wywieźli po wojnie na Sybir.

Kilkadziesiąt tysięcy Polaków zostało zamordowanych w więzieniach, czy to wyrokiem sądu, czy też w wyniku katowania podczas śledztwa, czy z powodu skrajnie złych warunków osadzenia.

Cóż więc pozostało żołnierzom Niepodległej Polski, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że rozpoczął się nowy rozdział okupacji? Im Nikołaj Demko, czyli Mieczysław Moczar, nie musiał jak swoim partyjnym kolegom tłumaczyć: „Związek Sowiecki nie jest naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu.

Dla nas, dla partyjniaków Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną” – ich Ojczyzną była Polska, dla której pragnęli niepodległości. Dziś tylko człowiek, który w sercu Polski nie nosi, może stawać na przeszkodzie budowy Muzeum Żołnierzy Wyklętych.

Anna Kołakowska

0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyPowrót do sklepu
    Skip to content