12 maja 1949 r. nieopodal wsi Raczkowszczyzna na Nowogródczyźnie, przebijając się przez obławę grupy operacyjnej NKWD, poległ ppor. Anatol Radziwonik „Olech”.
Jego oddział był największym, najsilniejszym i jednym z najdłużej walczących antysowieckich oddziałów partyzanckich na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Na odwrocie jednego z nielicznych ocalałych zdjęć żołnierzy „Olecha” widnieje odręczny napis: „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”… motto, które wpajał swym nieugiętym „kresowym straceńcom” i któremu sam pozostał wierny do końca.
W dzień rządzili bolszewicy, a w nocy partyzanci
– Było tak, że w dzień rządzili bolszewicy, a w nocy partyzanci – wspominają tę odległą już historię mieszkańcy terenów „skażonych bandytyzmem” – jak to określały władze. „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny” – takie było z kolei hasło partyzantów, których zbrojny opór przeciw sowietom na terenie obecnej Grodzieńszczyzny trwał co najmniej do połowy lat 50-tych.
Propaganda od początku robiła wszystko, by upodlić wizerunek antykomunistycznego podziemia. Sowiecka, a później białoruska historiografia nazywa działania na Grodzieńszczyźnie „walką z bandytyzmem”. W zderzeniu z potężną machiną NKWD antykomunistyczne podziemie nie miało szans na przetrwanie, nie mówiąc już o zwycięstwie, jednak nie zważając na to, tysiące ludzi z bronią w ręku przeciwstawiało się okupacji, a dziesiątki tysięcy wspierało ich w tych zmaganiach.
Historia tej osamotnionej, desperackiej i beznadziejnej walki po dziś dzień nie została dokładnie opisana. Wielki świat, a nawet Polska, oddzielona szczelną granicą, o tym rozpaczliwym oporze ostatnich polskich partyzantów niewiele wiedziały. Obrońcy Kresów nie mieli żadnej łączności z centrami polskiego podziemnego oporu w Kraju.
Mieli za to szerokie poparcie ludności, która widziała w nich obrońców przed prześladowaniami władz komunistycznych. Archiwa KGB i MSW, zawierające informacje o powojennych walkach z antysowiecką partyzantką, do dziś pozostają zamknięte.
Tylko historycy, którym te resorty na to pozwolą, mogą zajrzeć do małej części dokumentów dotyczących tego drażliwego tematu. Na Grodzieńszczyźnie jest on podwójnie niewygodny dla władz. Chodzi przecież o polskie oddziały partyzanckie z akowskim rodowodem, które nie dość, że zaciekle biły się przeciwko władzy sowieckiej, to jednocześnie była to walka o polskość tych terenów.
Nieułowimyj „Olech”
W ciągu ostatnich lat nasza wiedza o „Żołnierzach Wyklętych”, uczestnikach polskiego zbrojnego oporu stawianego reżimowi komunistycznemu, ogromnie się powiększyła, jednak szersze upowszechnienie wiedzy na ten temat możemy odnotować jedynie w odniesieniu do powojennego podziemia niepodległościowego na terenach leżących w pojałtańskich granicach obecnej Polski.
W rzeczywistości nie mniej zacięta walka trwała także na wschód od jałtańskiego kordonu. Najdłużej, bo aż do 1949 r., wytrwał w niej poakowski obwód Szczuczyn – Lida (nr 49/67). Jednym z najwybitniejszych organizatorów tej straceńczej walki z systemem komunistycznym był właśnie ppor. Anatol Radziwonik ps. „Olech”, „Mruk”, „Stary”, „Ojciec”.
Starzy mieszkańcy grodzieńskich i nowogródzkich wiosek pamiętają go dobrze i do dziś wspominają, a jego legendarna postać wciąż przewija się w białoruskiej literaturze historycznej, gdzie jeden z publicystów nadał mu przydomek nieułowimyj „Olech” [nieuchwytny „Olech”].
O przedwojennym życiu Anatola Radziwonika wiadomo niewiele. Urodził się 20 lutego 1916 r. w Brańsku w Rosji, był synem kolejarza Konstantego Radziwonika i Nadziei z domu Makowiecka, pochodzącej z prawosławnej rodziny zamieszkałej we wsi Piekary.
Anatol uczył się w Państwowym Męskim Seminarium Nauczycielskim w Słonimiu, zaś latem 1938 r. został powołany do Wojska Polskiego. Ukończył wówczas szkołę podchorążych piechoty w Jarosławiu. Po zwolnieniu z wojska powrócił do Iszczołnian, gdzie zastała go wojna.
Nie wiadomo, czy Anatol Radziwonik uczestniczył w wojnie obronnej 1939 r., jak również kiedy przystąpił do polskiej konspiracji niepodległościowej, ale w 1943 r. dowodził już jedną z placówek konspiracyjnych w Obwodzie AK Szczuczyn kryptonim „Łąka”.
Podczas służby w AK został awansowany do stopnia podporucznika. Zimą 1944 r. objął dowództwo trzeciego plutonu w 2. kompanii VII batalionu 77. pp AK, dowodzonego kolejno przez ppor. Bojomira Tworzyańskiego „Ostoję” i legendarnego por. Jana Piwnika „Ponurego”. 15 IV 1944 r. patrol wydzielony z jego plutonu rozbroił posterunek żandarmerii i policji białoruskiej w Możejkowie Małym.
W tym samym miesiącu ppor. „Olech” rozbił niemiecką załogę w majątku Możejków Wielki. W maju 1944 r. pluton „Olecha” w zasadzce koło wsi Kowczyki rozbił oddział niemiecki, a w zasadzce na trakcie pod Możejkowem Wielkim – kolejną grupę okupanta. Uczestniczył w zwycięskiej operacji likwidacji niemieckiego garnizonu w Jewłaszach w dniu 16 VI 1944 r., podczas której poległ por. „Ponury”.
W lipcu 1944 r. batalion partyzancki, w którym służył ppor. „Olech”, pomaszerował na północ, by wziąć udział w operacji „Ostra Brama”. Nie zdołał jednak dotrzeć na czas pod Wilno i dzięki temu uniknął rozbrojenia przez wojska sowieckie. Ppor. „Olech”, wymykając się bolszewikom, powrócił w swe ojczyste strony w powiecie szczuczyńskimi i podjął walkę z nowym okupantem.
Tu włączył się ponownie do pracy konspiracyjnej AK, prowadzonej pod rozkazami chor. Wacława Ługowskiego „Burzy”, ppor. Józefa Raubo „Zenita”, a następnie st. sierż. Anatola Urbanowicza „Lalusia”, pełniących kolejno funkcje komendanta Obwodu Szczuczyn.
Od samego początku NKWD podjęło zakrojone na szeroką skalę działania w celu zniszczenia znanych partyzanckich komendantów, którzy mieli autorytet wśród miejscowej ludności. Jako pierwszy, 18 VIII 1944 r. pod Surkontami zginął mjr Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. 3 XII 1944 r. w okolicy wsi Jeremicze, osaczony przez NKWD, poległ znienawidzony przez sowietów ppor. Czesław Zajączkowski „Ragner”, który do tego stopnia dał się sowietom we znaki jeszcze w czasie okupacji niemieckiej, że nadali mu wiele mówiący przydomek „cziort w oczkach” [diabeł w okularach]. Kilka tygodni później w potyczce z NKWD zginął por. Jan Borysewicz „Krysia”, dowódca Zgrupowania „Północ” AK.
Po likwidacji ppor. „Ragnera” i por. „Krysi” wrogiem numer jeden dla NKWD stał się ppor. Anatol Radziwonik „Olech”. Chociaż już wcześniej był uczestnikiem szeregu brawurowych akcji przeciwko Niemcom, nie był tak znany i popularny wśród miejscowej ludności jak „Ragner” czy „Krysia”, jednak to właśnie „Olech” przez długie lata przyprawiał Sowietów o największy ból głowy. Okazał się bowiem najbardziej skutecznym i nieuchwytnym partyzanckim dowódcą na Kresach.
Wiosną 1945 r. Obwódy Lidzki (nr 67) i Szczuczyński (nr 49) zostały połączone w jedną jednostkę organizacyjną – Obwód nr 49/67, którego komendantem mianowano ppor. Anatola Radziwonika „Olecha”. Jego zastępcą był sierż. Paweł Klikiewicz „Irena”, zaś po jego śmierci w maju 1947 r., ppor. Witold Maleńczyk „Cygan”.
Nowo utworzony obwód był faktycznie samodzielną organizacją konspiracyjną. Radziwonik „pozbierał” to, co zostało po strukturach AK, oprócz tego do podziemia zeszło dużo nowych konspiratorów. W wyniku tego obwód 49/67 stał się najpotężniejszą i najbardziej liczną strukturą konspiracyjną na terenie dzisiejszej Białorusi, a partyzanci nadal używali nazwy Armia Krajowa, ku czemu – nie ulega wątpliwości – mieli pełne moralne prawo.
Przedstawiciele inteligencji, wolnych zawodów, ziemiaństwa, o ile nie zdołali wyjechać w ramach repatriacji „do Polski”, zostali aresztowani i wywiezieni do łagrów. Postacie takie jak ppor. Anatol Radziwonik „Olech”, wiejski nauczyciel, który zdecydował się dobrowolnie pozostać ze swymi podkomendnymi na „straconych posterunkach”, były absolutnymi wyjątkami.
Na Nowogródczyźnie pozostała ludność wiejska, chłopi i drobna szlachta zagrodowa, zbyt liczna, by sowiecki aparat terroru mógł od razu się z nią rozprawić. To właśnie z tej społeczności wywodzili się ostatni obrońcy polskich Kresów.
Mimo dramatycznej sytuacji i miażdżącej przewagi bolszewików „Olech” przebił się w brawurowym kontrataku.
Już zimą 1944/45 r. ppor. „Olech” zorganizował bazę samoobrony w powiecie szczuczyńskim, która wchłonęła kilka mniejszych grupek poakowskich (m.in. grupę rozbitków z oddziału „Ragnera”). Wiosną z sił tych sformowany został silny oddział partyzancki, liczący blisko 70 żołnierzy. Na jego czele przeprowadził szereg działań przeciwko formacjom NKWD i sowieckiej agenturze.
Swą działalnością objął rozległe tereny powiatów Szczuczyn i Lida, podejmując nawet dalekie wypady za Niemen i pod Iwje. W odwet za likwidację polskiego oddziału „Kuny” przez grupę NKWD pozorującą polską partyzantkę, zlikwidował sowiecką grupę operacyjną na trakcie pomiędzy Hołdowem i Lidą w marcu 1945 r. 1 kwietnia przebił się przez obławę 34. zmotoryzowanego pułku NKWD pod Niewierzyszkami, zadając przeciwnikowi straty, 23/24 V 1945 r. zadał cios grupie operacyjnej 135. pułku piechoty NKWD pod Iszczołną.
W lipcu w zasadzce na szosie Lida – Grodno rozbił sowiecki samochód wojskowy, likwidując żołnierzy przeciwnika, a w sierpniu 1945 r. opanował osadę Toboła, rozbito posterunek przeciwnika, zniszczono budynek rady wiejskiej, z aresztu uwolniono kilkunastu więźniów.
W tym samym miesiącu, w odwet za gwałty i zbrodnie popełniane przez żołnierzy Armii Czerwonej, zaatakował sowiecką kolumnę samochodową (rozbito dwa auta, zadając bolszewikom spore straty w ludziach). We wrześniu 1945 r. zlikwidował trzech oficerów NKWD pod Lidą, a podczas wypadu pod Iwje stoczył zwycięską walkę z sowiecką obławą. 11 XI 1945 r., w chutorze Dajnowszczyzna (rejon Lida) osaczyła go obława 34. pułku NKWD.
Podczas walki, jaka się wówczas wywiązała, poległo 2 partyzantów, w tym adiutant „Olecha” – Leon Doroch „Twardowski”, zaś 2 zostało ujętych. Mimo dramatycznej sytuacji i miażdżącej przewagi bolszewików „Olech” przebił się w brawurowym kontrataku.
Stan liczebny Obwodu 49/67 oceniany był przez NKWD BSRR w 1945 r. na około 800 ludzi, w większości pozostających w konspiracji. Byli oni zorganizowani w liczne placówki terenowe, rozsiane w wioskach zamieszkałych głównie przez ludność polską, liczące od 10 do 50 członków.
Znaczna część żołnierzy Obwodu 49/67 posiadała broń i w razie potrzeby mogła być mobilizowana do akcji związanych z samoobroną. Z czasem partyzantka Obwodu 49/67 znów się rozrosła do tego stopnia, że „Olech” podzielił podległe sobie siły na kilka samodzielnie operujących pododdziałów.
Jeden z nich stanowił jego przyboczną grupę dyspozycyjną, z którą poruszał się po całym Obwodzie. W latach 1946-1949 podlegały mu ponadto cztery większe grupy partyzanckie (wszystkie określane przez źródła sowieckie jako oddział „Olecha”): grupa sierż. Pawła Klikiewicza „Ireny” (operująca głównie w rejonie Szczuczyna), grupa ppor. Witolda Maleńczyka „Cygana” (rejon Wasiliszek), grupa Wacława Szwarobowicza „Kiepury”, grupa Petera Fica „Francuza” (Nowy Dwór – Ostryna).
Całość sił partyzanckich podlegających ppor. „Olechowi” jeszcze w drugiej połowie 1948 r. liczyła blisko 100 żołnierzy. Działali oni w grupach od kilku do 20 ludzi. Byli bardzo dobrze uzbrojeni, przeważnie w broń maszynową. Występowali w mundurach Wojska Polskiego lub, dla zmylenia przeciwnika, całe grupy przebrane były w mundury Armii Radzieckiej i NKWD.
Głównym celem akcji oddziałów por. Anatola Radziwonika „Olecha” byli funkcjonariusze NKWD, działacze komunistyczni, przewodniczący kołchozów. „Olech” zaciekle tropił również agentów NKWD. Doskonale znał język białoruski i rosyjski i te umiejętności wykorzystywał w „polowaniu na agenturę”.
Jeżeli podejrzewano, że ktoś współpracuje z NKWD – wspominał Bolesław Nowogródski, mieszkaniec wsi Wielkie Kozły, który był członkiem siatki terenowej ppor. Radziwonika – „Olech” potrafił przebrać się w mundur oficera NKWD i nieoczekiwanie zjawić u takiej osoby. „Źle pracujecie, towarzyszu”, mówił. Agent zaczynał się tłumaczyć i już było po nim.
Z kolei Witold Wróblewski „Dzięcioł”, żołnierz oddziału „Olecha”, w swej relacji podkreślał dyscyplinę i porządek panujący w grupach leśnych podległych komendantowi:
Porucznik bardzo pilnował, żeby nie było żadnej samowoli w oddziale. Jeżeli na przykład zauważał u kogoś nowe buty czy coś w tym rodzaju, od razu pytał, skąd to masz. Za swawolę można było być rozstrzelanym.
Surowe kary stosowane przez podziemie w stosunku do donosicieli, agentów NKWD oraz nadgorliwych funkcjonariuszy sowieckiej administracji sprawiały, że władze sowieckie niemal do końca nie były w stanie zapanować nad terenem byłych powiatów szczuczyńskiego i lidzkiego. Szef NKWD obwodu grodzieńskiego w jednym ze swych raportów pisał do sekretarza Obwodowego Komitetu KP(b) Białorusi w Grodnie, Prytyckiego:
Członkowie bandy od 1945 r. do czerwca 1946 r. dokonali na terytorium rejonów wołkowyskiego, lidzkiego, żołudzkiego, szczuczyńskiego, wasiliskiego i raduńskiego 115 aktów terrorystycznych, które dotknęły miejscową ludność [donosicieli, agentów i sowieckich współpracowników] oraz aktyw [sowiecki].
Partyzantka prowadzona przez „Olecha” miała przede wszystkim charakter samoobrony przeciw jaskrawym nadużyciom i bezprawiu przedstawicieli władz sowieckich. Szczególnie surowo zwalczano pracowników administracji okrutnie odnoszących się do ludności. Często zachowywali się oni naprawdę jak władcy w kraju podbitym.
Bezlitośnie egzekwowali od chłopów niezmiernie wysokie kontyngenty, mające ich zrujnować materialnie i zapędzić do kołchozów, wskazywali NKWD, kto ma nastawienie „antysowieckie”, itp. Samoobrona polska zwalczała też funkcjonariuszy NKWD, ich agentów i informatorów.
W końcowym okresie działalności polskiej samoobrony Obwodu 49/67 walka stawała się coraz bardziej bezwzględna, nie było już miejsca na pobłażliwość dla zdrajców, donosicieli i sowieckich agentów. W niektórych przypadkach stosowano nawet zasadę odpowiedzialności zbiorowej wobec rodzin donosicieli.
Wobec całkowitego osamotnienia polskich partyzantów i nasilającego się terroru okupacyjnych władz rosyjskich, było to zjawisko nieuniknione. Tak te działania wspominał jeden z żołnierzy „Olecha”, kapral Józef Berdowski „Mały Ziuk”:
Nie, nie było jakichś specjalnych sądów. Wystarczała nam opinia ludności – mówili – że ten czy ten, przekracza już wszelkie możliwe granice postępowania. Myśmy wówczas nie mieli żadnych wątpliwości. Jeśli chodziło o jakiegoś miejscowego szpicla, którego namówiono do współpracy, obiecano np., że mu kontyngent umorzą, czy coś innego – rzeczywiście musieliśmy sprawdzać, czy czasem mu się ktoś nie przysłużył, jak to bywa…
Ale jeśli chodzi o tych bolszewików, to nie było wątpliwości, że nie ma co się bardzo [rozczulać]. Rozwalić i koniec. To były działania bardzo skuteczne. Bo jak przyjechał następca takiego rozwalonego sowieckiego funkcjonariusza czy pracownika, to ludzie nieraz potrafili mu powiedzieć: Ty czekaj. Będziesz taki jak on, to i ciebie spotka to samo. Dziwne, że władze sowieckie nie stosowały w takich przypadkach wielkich represji.
Niemcy by zaraz z dziesięciu ludzi w takiej wsi wzięli i zabili – za to, że zabito tam jakiegoś ich człowieka. A ci nie. Wszyscy normalnie wiedzieli, że przyszło, powiedzmy piętnastu. Schwycili we wsi tych ich ludzi – i powiesili, czy zastrzelili. I to na ogół jakoś uchodziło.
Ale myśmy zawsze starali się rozkolportować informację, dlaczego takich sowietów zabiliśmy, właśnie tych – a nie innych. Żeby było wiadomo, że my nie polujemy na każdego sowieta przypadkowego, tylko karzemy konkretnych ludzi za konkretne sprawy.
Dlatego ich zabijaliśmy, że oni już nawet te sowieckie prawa, tak surowe dla ludności – łamali. Inni żołnierze sowieccy, inni urzędnicy sowieccy przyjeżdżali do wsi, to ich nie atakowano, tylko właśnie takich nadgorliwych. Zawsze to wyjaśnialiśmy. Rozwieszaliśmy ulotki, nawet ręcznie pisane, w których to wyjaśnialiśmy.
Nie jest już dziś możliwe zweryfikowanie i przedstawienie wszystkich akcji przeprowadzonych przez oddziały podlegające „Olechowi”, a te wymienione poniżej to jedynie przykłady działań zbrojnych partyzantki Obwodu 49/67. W styczniu 1946 r. ppor. „Cygan” przeprowadził przed posterunkiem milicji w Wasiliszkach udany zamach na funkcjonariusza NKWD Filinowicza.
Zimą 1946/1947 ubezpieczenie kwaterujących w okolicach Wawiórki grup „Petera” i „Ireny” ujęło i zlikwidowało funkcjonariusza NKWD. W dniu 23 I 1947 r. zlikwidowano kierownika wydziału wojskowego KP(b)B rejonu wasiliskiego – Greckiego, a 12 II 1947 r. patrol oddziału „Olecha” zastrzelił w Iszczołnianach 9 osób oskarżonych o współpracę z władzami sowieckimi. 15 IV 1947 r. w Brzozowcach oddział „Olecha” zlikwidował 2 funkcjonariuszy MGB BSRR, a w maju tego roku w Piaskowcach sowieckiego współpracownika Jasiukajtisa.
W dniu 17 V 1947 r. oddział „Olecha”, kwaterujący w Starodworcach, został zaatakowany przez grupę operacyjną NKWD. Partyzanci zdołali przebić się, jednak w czasie odwrotu został ciężko ranny w obie nogi sierż. Klikiewicz „Irena”. Nie mogąc wycofać się wraz z oddziałem, dostrzelił się.
Największe nasilenie wystąpień zbrojnych oddziałów podlegających „Olechowi” przypada na drugą połowę 1948 r. Podjęły one wówczas zakrojoną na szeroką skalę akcję przeciw kolektywizacji, realizowanej przez administrację sowiecką.
Zniszczono kilkanaście organizujących się kołchozów, likwidując jednocześnie najbardziej szkodliwych aktywistów sowieckich. Najwięcej tego rodzaju akcji wykonano w Szczuczyńskiem, nieco mniej w Lidzkiem. Działania te zahamowały pierwszą fazę kolektywizacji na terenie objętym strukturami Obwodu 49/67.
Dopiero po całkowitym zlikwidowaniu zorganizowanej polskiej partyzantki udało się władzom sowieckim zapędzić ludność do kołchozów, zmuszając ją do tego rujnującymi podatkami i obowiązkowymi dostawami.
Ilość agentów zwerbowanych przez NKWD do współpracy wynosiła 19 882 osoby.
Komuniści przyznawali, że partyzanci mają poparcie miejscowej ludności, a „Olech” zwerbował do współpracy z partyzantką cały szereg miejscowych urzędników. Jednak sowieckie siły bezpieczeństwa ciągle zaciekle tropiły Komendanta, co powodowało, że na przestrzeni lat podziemie stopniowo się wykruszało. Jedni ginęli, innych aresztowano, inni – dopóki było to możliwe – wyjeżdżali „do Polski”, niektórzy przechodzili na stronę wroga.
Jeżeli w 1945 r. raporty sowieckie wymieniały liczbę 800 polskich partyzantów w obwodzie grodzieńskim, to w 1948 była ich już tylko setka. Rozdzieleni na niewielkie oddziały kontynuowali swoją walkę. Białoruska badaczka Natalia Rybak wymienia liczby, z których wynika, że ilość agentów zwerbowanych przez NKWD do współpracy w latach 1944-1947 na terenie obwodu grodzieńskiego wynosiła 19 882 osoby.
Przeciwko sobie „Olech” i jego żołnierze mieli ogromny aparat NKWD i tysiące donosicieli. Jednak nawet jeszcze w 1948 r. na terenie rejonów lidzkiego i szczuczyńskiego faktycznie panowała dwuwładza. W dzień rządzili komuniści, w nocy partyzanci.
Innym, ważnym dla ludności aspektem działań oddziału „Olecha”, było zwalczanie sowieckiej administracji, obciążającej chłopów nadmiernymi, często niewykonalnymi świadczeniami rzeczowymi i kontyngentami. Oddziały niszczyły dokumentację w sielsowietach, mleczarniach i instytucjach gospodarczych związanych z egzekwowaniem dostaw obowiązkowych.
Palono spisy i wykazy, zabierano pieczątki i blankiety urzędowe, dzięki którym organizacja podziemna mogła później wystawiać ludności fałszywe zaświadczenia o wywiązaniu się z dostaw. Przy okazji takich akcji często rozstrzeliwano nadgorliwych funkcjonariuszy sowieckiej administracji.
Nieraz, jeszcze w 1949 roku, udawałem się na prośbę ludności na takie akcje. Jeszcze w zimie 1949 r. rozbiłem ze swoim plutonem mleczarnię [pod Ostryną]. Zbiłem wszystkie urządzenia, mechanizmy, zniszczyłem całą księgowość. Z tym, że zabrałem czyste kwitariusze i swoim ludziom się wpisywało. Bo bardzo było ludziom daleko, nieraz dziesięć kilometrów, mleko dostarczać, a trudno było zorganizować transport.
Nieraz ludzie piechotą nosili. Jak donieśli, to było już w drodze ubite na masło. I wobec tego prosili nas: kochani, zniszczcie to, bo nas zamordują tym mlekiem. Zniszczcie […] Poszedłem i zniszczyłem, już w 1949 roku, w styczniu. – wspomina dalej kpr. Józef Berdowski.
Terror sowiecki był głównie wobec tych rodzin, z których pochodzili akowcy. To było straszne. Dzięki naszej samoobronie to się jakoś łagodziło
W końcowym okresie działalności polskiej samoobrony Obwodu 49/67 walka stawała się coraz bardziej bezwzględna, nie było już miejsca na pobłażliwość dla zdrajców, donosicieli i sowieckich agentów. W niektórych przypadkach stosowano nawet zasadę odpowiedzialności zbiorowej wobec rodzin donosicieli.
Wobec całkowitego osamotnienia polskich partyzantów i nasilającego się terroru okupacyjnych władz rosyjskich, było to zjawisko nieuniknione. „Mały Ziuk” mówił:
Chciałem powiedzieć, że niestety czasami akcje nasze były bardzo surowe. Trzeba mocno ukarać, czasem trzeba i dla przykładu, i dla zastraszenia. Ale innej rady nie było. Albo walka, albo nic. Byliśmy w warunkach bardzo trudnych, było nas niewielu. Terror ze strony władz sowieckich był szalony.
Znamy te rozprawy stalinowskie, wyłącznie dla ludności polskiej. Terror sowiecki był głównie wobec tych rodzin, z których pochodzili akowcy. To było straszne. Dzięki naszej samoobronie to się jakoś łagodziło. Tak, że jak kiedyś pojechałem tam w roku 1980, po trzydziestu latach, zacząłem rozmawiać o tym, co działo się po naszym zlikwidowaniu [w 1949 r.], to nawet mnie, co znam tamte warunki – nie chciało się wierzyć. Co oni wyprawiali [przedstawiciele władz sowieckich].
Dyrektor kołchozu był panem życia i śmierci. Jeżeli jakaś dziewczyna chciała się wydostać poza kołchoz, poza szkołę podstawową, już na dziesięciolatkę do liceum, to oczywiście bez jego zgody, bez jego wykorzystania, nie było mowy.
Rzeczy potworne się działy, trudno nawet sobie wyobrazić, nawet mnie trudno było to zrozumieć, choć przecież znałem tamte warunki. Ale dopóki myśmy byli [polska partyzantka], do roku 1949, to tam żadnej władzy nie było. Jeżeli przyjechali po coś do wsi w ciągu dnia, to w dwa, trzy samochody wojska i zaraz pod wieczór już uciekali. Bo wiedzieli, że mogą być zaatakowani. Oni do czterdziestego dziewiątego roku nie mieli władzy w terenie, na wsi.
Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć
Niestety, pierścień wokół komendanta „Olecha” nieustannie się zaciskał. W 1948 r. NKWD zdołało rozbić podstawowe siły Samoobrony Grodzieńskiej i Wołkowyskiej, z którymi komendant „Olech” pozostawał w luźnym kontakcie. Teraz naprawdę był już ostatnim polskim dowódcą na terenach położonych na wschód od jałtańskiej granicy.
Wielokrotnie mówiłem mu: Panie poruczniku, taka siła przeciwko wam. Niech pan rozpuści oddział i ucieka. Bo przecież zabiją. A on mi odpowiadał: Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć – wspominał Bolesław Nowogródzki (za pomoc „Olechowi”, został skazany na 25 lat łagru).
Na początku 1949 r. siły bezpieczeństwa ZSRR przystąpiły do ostatecznej rozprawy z jego oddziałami. Rozpoczęła się seria obław i operacji, poprzedzonych pracą agentów. Użyto do nich olbrzymich sił WW NKWD. Rejony, w których agentura lokalizowała obecność grup partyzanckich, otaczane były kilkakrotnymi pierścieniami żołnierzy NKWD i dokładnie penetrowane. Szansę na przebicie się z takich „kotłów” były minimalne.
W dniu 10 II 1949 r. grupa operacyjna szczuczyńskiego NKWD, dowodzona przez kpt. Kudrawcewa, ujęła J. Berdowskiego „Małego Ziuka” (został ciężko ranny podczas próby ucieczki). 19 III 1949 r. wpadł w zasadzkę NKWD i poległ ppor. Witold Maleńczyk „Cygan”.
Również w marcu 1949 r. grupa operacyjna NKWD zniszczyła grupę „Petera” kwaterującą w leśnej ziemiance w rejonie Nowego Dworu. Poległ „Peter” i ok. 10 jego podkomendnych. Pod koniec kwietnia 1949 r. NKWD przeprowadziło operację przeciw oddziałowi „Olecha” kwaterującemu w chutorach nad Lebiodą, jednak jeszcze tym razem „Olech”, mający wówczas ze sobą 17 żołnierzy, zdołał wyrwać się z okrążenia.
Wieczorem 11 V 1949 r. w lesie nieopodal kolonii Raczkowszczyzna por. Anatol Radziwonik „Olech” wraz ze swoimi ludźmi rozbił leśne obozowisko. Oddział został zlokalizowany 12 maja 1949 r. niedaleko wsi Raczkowszczyzna (3 km od wsi Bakszty), gdzie NKWD otoczyło oddział por. Radziwonika trzema pasami wojsk.
Tym razem oddział został rozbity i zlikwidowany. Podczas desperackiej próby przebicia się przez trzy pierścienie obławy blokujące teren operacji poległo sześciu partyzantów, a wśród nich komendant „Olech”. W ręce sowietów wpadli ranni Zygmunt Olechnowicz „Zygma”, Witold Wróblewski „Dzięcioł” i jedna z łączniczek. Tak wspominał tamtą tragedię „Dzięcioł”, skazany na 25 lat łagrów, ocalały z obławy żołnierz ppor. „Olecha”:
[…] Oddział został otoczony trzema pasami wojsk NKWD. Próbowaliśmy się przebić, ale nikomu się to nie udało. „Olech” szedł po rzeczce, w ten sposób chciał zmylić pościg. Gdy padałem postrzelony, myślałem, że mu się uda. Jednak z kotła nie wyrwał się nikt. Ranni trafiliśmy do niewoli – ja, moja siostra Genowefa, która była łączniczką oddziału, oraz Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha”.
Operacjom przeciw oddziałom partyzanckim towarzyszyły masowe aresztowania w polskich wioskach podejrzanych o antysowieckie nastawienie i wspomaganie „band”. Śmierć ppor. Anatola Radziwonika „Olecha” oznaczała symboliczny kres zorganizowanego polskiego oporu przeciw Sowietom na terenie dzisiejszego obwodu grodzieńskiego na Białorusi, a Obwód 49/67 jako zorganizowana struktura już się nie odrodził.
Jednak co najmniej do połowy lat 50. walka zbrojna na tym terenie była kontynuowana przez drobne grupki „kresowych straceńców”, w końcowym okresie nawet przez pojedynczych partyzantów, których propaganda bolszewicka nazywała „terroristy adinoczki”.
Legenda o oddziale „Olecha”, tych ostatnich kresowych straceńcach, którzy pozostali na straconych posterunkach, walcząc o wolność i polskość tych terenów, przetrwała lata komunizmu. W szczuczyńskim czy lidzkim rejonie tu i ówdzie można jeszcze dziś usłyszeć opowieści o dzielnym i sprawiedliwym „Olechu”, bezlitosnym dla bolszewików „Cyganie”, nieszczęśliwie zakochanym i tęskniącym do swojej ojczyzny „Francuzie” czy szalonym „Zielonym”. Do dzisiaj w okolicznych wsiach pamiętają też piosenkę, którą śpiewali polscy partyzanci:
Boże, jak ciężko jest w tym lesie siedzieć,
I nie ma miejsca tu dla nas,
Kochany bracie i przyjacielu,
Nie wydawajcie proszę nas,
A matka płacze i ojciec nie wie,
Że w okrążeniu jestem ja,
O mej Ojczyźnie, kochanej Polsce,
Nie zapominam nigdy ja.
Autor: Grzegorz Makus
historyk, absolwent UMCS, twórca strony „Żołnierze Wyklęci – Zapomniani Bohaterowie” poświęconej antykomunistycznemu podziemiu w Polsce po 1944 r., badacz dziejów oddziału partyzanckiego WiN Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” i Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Autor publikacji historycznych i przeszło 50 artykułów prasowych dotyczących niepodległościowego podziemia, publikowanych m.in. w „Gazecie Polskiej”, „Gazecie Polskiej Codziennie” i „Nowym Państwie”. W 2009 r. odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego „Złotym Krzyżem Zasługi” za wkład w przywracanie pamięci o żołnierzach antykomunistycznego podziemia.