Kto był w ubiegłym tygodniu w muzealnym kinie na “Rotmistrzu Pileckim”, tego czekała niespodzianka. Przed seansem z widzami spotkali się producent filmu Miłosz Lodowski, a także autor jednej z biografii Pileckiego – Jarosław Wróblewski.
Goście opowiedzieli o mniej znanym obliczu rotmistrza.
– Konglomerat tradycyjnego polskiego myślenia patriotycznego w połączeniu z podejściem biznesowym to jest coś, co ja odnajduję w postaci Pileckiego – mówił Miłosz Lodowski, mając na myśli zaangażowanie rotmistrza w rozwój wspólnot lokalnych, w małe przedsięwzięcia. – Pilecki również nie miał środków, odziedziczył bardzo zadłużony mająteczek rodzinny. W zasadzie rozpoczynał od zera.
– Zawsze cieszę się takimi spotkaniami, bo mieliśmy nigdy nie rozmawiać o Witoldzie Pileckim – powiedział z kolei Jarosław Wróblewski. – Taki był plan komunistów. Miał zostać totalnie wymazany z polskiej historii. Ukazywały się jakieś w PRL artykuły, ale to wszystko kończyło się na Auschwitz.
– Tata Pileckiego dostał nakaz pracy w Ołońcu, w regionie Karelii. To jest na północy, blisko granicy z Finlandią. Wychowywany był w polskim domu, jego mama Ludwika Osiecimska czytała mu “Trylogię”, “Pana Tadeusza”, bajki polskie, na ścianach wisiały grafiki Artura Grottgera. Dziadek Witolda Pileckiego walczył w powstaniu styczniowym, 7 lat był na zsyłce. Bracia jego mamy też walczyli w powstaniu.
Jarosław Wróblewski dodał, że Pilecki był humanistą, romantykiem – pisał wiersze, malował obrazy, grał na pianinie, gitarze.
– Gdy analizowałem jego wiele działań na różnej płaszczyźnie, i w czasie pokoju, i w czasie wojny, wspólnym mianownikiem była służba. (…) To był człowiek, który wyłamuje się różnym schematom. To był ziemianin, który wpisywał dumnie, że jest rolnikiem.
Jarosław Wróblewski przyznał, że najtrudniejszym do napisania rozdziałem jego książki to ten o Auschwitz, kiedy musiał „wejść w tak straszne piekło, jakie Niemcy tam zrobili na wielu płaszczyznach.”
– Zachęcam do przeczytania „Raportów z Auschwitz” – mówił Wróblewski. – Jesteśmy mu to winni. Pokazał w tym raporcie, jak możemy ocalić w piekle człowieczeństwo. Gdy umierasz z głodu, a ty dzielisz się chlebem. Coś cię do tego popycha. Tam się dokonała wielka rzecz, jedno z najpiękniejszych wydarzeń w jego życiu – to była Wigilia ponad podziałami politycznymi. Wszyscy rzucali się sobie na szyje, życzyli sobie życia w wolnym kraju, w szacunku, śpiewali kolędy, byli ze sobą.
Miłosz Lodowski opowiedział o dwóch scenach z „Raportów”, które na nim zrobiły akurat największe wrażenie.
– Tam jest bardzo gorzka myśl Pileckiego, która mnie bardzo uderzyła, a poprzedza ten wspaniały wieczór wigilijny: że Polakom codziennie trzeba pokazywać stosy polskich trupów, żeby w końcu przestali się kłócić. To konkluzja, która powinna przeorać nasze serca, szczególnie teraz, gdy mamy wojnę za granicą. Jeśli my nie wykorzystamy momentu historycznego, w którym się znaleźliśmy, to nikt nam tego nie wybaczy. (…) Druga sprawa: charyzma. To nie była charyzma człowieka, który stale chciał być na froncie. To charyzma człowieka niesamowicie wycofanego. Jest fantastyczna scena, gdy Pilecki sam sobie robi zarzuty, że nie jest doskonały, gdy zderzył się z postacią Kolbego.
Podczas spotkania poruszono też temat okrutnego komunistycznego śledztwa, zakończonego wyrokiem i strzałem w tył głowy.
– Pilecki powiedział, że Oświęcim to była igraszka w porównaniu z więzieniem mokotowskim – przypomniał Jarosław Wróblewski. – W Auschwitz był 2 lata i 7 miesięcy, na Rakowieckiej rok i kilkanaście dni. A jednak czemu to miejsce było dla niego takie straszne? Jak się rozmawiało z żołnierzami Armii Krajowej, którzy byli przetrzymywani w tych więzieniach i się pyta ich, która okupacja i metody były gorsze, to pada odpowiedź, że właśnie te sowieckie. Niemców przesłuchanie trwało 2 tygodnie ostrego bicia i jak niczego nie wydusili, kończyło się. Tam 2-3 miesiące, pół roku. Był czas, można było niszczyć człowieka, torturować.