Por. Konrad Bartoszewski „Wir” (1914-1987)
Tryptyk
Dywersant w obronie Zamojszczyzny
Odbity
Pierwsza część tryptyku „Dywersant w obronie Zamojszczyzny” opowiadała o zaangażowaniu por. Konrada Bartoszewskiego „Wira” przeciwko niemieckim działaniom w ramach „Aktion Zamość”.
Nakreśliła również istotę tego pacyfikacyjnego i eksterminacyjnego planu nazistów. Warto przypomnieć, że to właśnie na przełomie 1942 i 1943 r. Bartoszewski został dowódcą dywersji na terenie Obwodu Biłgoraj AK. I to w odpowiedzi na ten właśnie przejaw niemieckiego terroru.
Zorganizowane i przeprowadzone przez „Wira” akcje zakończyły się wydatnym sukcesem wojskowym. Były również szeroko popierane przez lokalną społeczność. Wpisały się w ciąg samoobrony ludności polskiej, utrwalonej w historiografii jako „powstanie zamojskie”.
Prezentowana, druga część opowieści przybliży Państwu okoliczności aresztowania i odbicia „Wira” w nocy z 25 na 26 lutego 1943 r. Historii iście sensacyjnej, choć jednej z wielu podobnych na kartach życiorysu Bartoszewskiego. W rekonstrukcji tych wydarzeń zawarto także gro jego osobistych wspomnień.
Ukazują wyjątkowy charakter „Wira”, jego wrażliwość i bogactwo przeżywanych emocji w obliczu tragedii wojny. Wyłania się z nich obraz skutecznego oficera, a przy tym refleksyjnego intelektualisty.
Serdecznie zapraszam do lektury!
Rosnący gniew
Nazistowska akcja wysiedlania Zamojszczyzny była prowadzona w sposób i brutalny i metodyczny. Tysięcy ludzi (łącznie ok. 110 tys.) pozbawiono domów, wypędzając z ziemi zamieszkiwanej nieraz od dziesiątków pokoleń.
Część wysiedlanych przewieziono do niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów pracy. Tak zakrojone okrucieństwo okupanta wzbudziło powszechny gniew Polaków. Żądza zemsty szczególnie biła na udręczonej Zamojszczyźnie.
Mieszkańcy Józefowa domagali się stanowczej reakcji. Skierowali w związku z tym zaproszenie do por. Bartoszewskiego, lokalnego przecież dowódcy dywersji AK. Ten zjawił się w jednym z gospodarstw, gdzie zastał miejscowych zaangażowanych w pomoc oddziałom konspiracyjnym.
Dotknięci nazistowskim bestialstwem, prosili „Wira” o nasilenie akcji odwetowych. Dla Bartoszewskiego było to dość niespodziewane.
Wspominał tamto spotkanie – byłem bardzo zaskoczony, gdy jeden z nich zapytał mnie wprost, co zamierza robić organizacja – tak to się wówczas określało – wobec tego, co dzieje się na Zamojszczyźnie. Kiedy dałem wymijającą odpowiedź, zaczęli nacierać ostrzej. Odwołali się do analogii pomiędzy niedawną – bo przeprowadzoną w lecie ubiegłego roku – likwidacją ludności żydowskiej a tym, co się w tej chwili dzieje w powiecie zamojskim. W konkluzji zgodnie stwierdzili, że nie ma co wyczekiwać i trzeba działać i bronić się. Nie damy się wyrżnąć jak Żydzi – twierdzili.
Niemieckie „ostateczne rozwiązanie” w Józefowie Biłgorajskim
Mieszkańcy Józefowa nawiązali tym samym do realizacji akcji „Reinhardt” w regionie. Rankiem, 13 lipca 1942 r. funkcjonariusze 101. policyjnego batalionu rezerwy otrzymali od swojego dowódcy specjalny rozkaz. Dotyczył rozstrzelania wszystkich żydowskich dzieci, kobiet i osób starszych pozostałych w mieście. Zdolnych do pracy mężczyzn planowano przetransportować do Lublina.
Masakra rozpoczęła się wczesnym przedpołudniem. Na miejski rynek wywleczono blisko 1800 osób. Po dokonaniu selekcji, straceńcy byli przewożeni ciężarówkami do pobliskiego lasu, zwanego Winiarczykową Górą.
Tam, na jednej z polan Niemcy kazali Żydom kłaść się twarzą do ziemi. Egzekucje wykonywali strzałem z karabinu w okolice karku. Mord trwał do wieczora. Po kilku dniach wieść o zbrodni dotarła do Zygmunta Klukowskiego.
Relacjonował – przed kilkoma dniami Niemcy urządzili straszliwy pogrom Żydów w Józefowie. Miało tam zginąć przeszło 1500 osób , głównie kobiet i dzieci. Mężczyzn wywieźli. Natomiast 9 sierpnia 1942 r. niemieckie oddziały SS brutalnie spędziły i przetransportowały do obozu śmierci w Bełżcu ok. 1000 Żydów i osób pochodzenia żydowskiego.
Wszystkich zamordowano w komorach gazowych. W listopadzie i grudniu tego roku naziści dokonali jeszcze kilku masowych egzekucji, które pochłonęły ok. 500 ofiar. Tak nazistowscy zbrodniarze dopełnili akcji zagłady Żydów z Generalnego Gubernatorstwa i Okręgu Białostockiego.
Zmiana świadomości
Jak już wspomniano, stanowisko lokalnych konspiratorów zaskoczyło „Wira”. Niemniej, nie trzeba było go do tak zakrojonej optyki przekonywać. Introspektywna wnikliwość skłaniała go przy tym do szeregu refleksji.
Bartoszewski kontynuował swoje wspomnienia – tego – przyznam się – nie oczekiwałem. Zawsze uważałem ich za ludzi bardzo ostrożnych i dalekich od podejmowania ryzyka. Zaistniała zupełnie paradoksalna sytuacja. Ja, który byłem często i chyba słusznie hamowany w swoich nieco ryzykownych poczynaniach, musiałem występować tu wobec tych ludzi, których po cichu uważałem za oportunistów, ale z opinią których musiałem się liczyć, jako rzecznik ostrożnego działania. Nie domyślali się nawet, jak bardzo im byłem wdzięczny. Nawet wówczas kiedy po trudnych i bolesnych doświadczeniach następnych tygodni i miesięcy wrócili na dawne pozycje krytycznej ostrożności. Zachowanie ich było zresztą dla mnie psychologicznie całkowicie usprawiedliwione. Niemniej, tego wieczoru pomyślałem, że jeśli oni tak oceniają sytuację, to znaczy, że faktycznie zaistniał już klimat do intensywniejszego działania.
Do takiego zatem przystąpił. Zorganizował m.in. rajd ok. 400 żołnierzy podziemia na Krasnobród. W jego trakcie stoczył kilka potyczek z siłami Wehrmachtu. Jednak tak duża liczba zaangażowanych w akcje dywersyjne miała i niekorzystny skutek. Niemcy dowiedzieli się, kto stoi na ich czele. Musieli go dopaść.
Otwierać!
Noc z 25 na 26 lutego 1943 r. nie wyróżniała się niczym szczególnym. Bartoszewski spędzał ją w rodzinnym domu. Porządkował dokumenty oddziału, spisywał wspomnienia.
Wiele wcześniejszych nocy wyglądało bardzo podobnie. Cisza spowijała tak wnętrze domostwa, jak i całą okolicę. Słychać było jedynie wątłe trzaski mrozu. „Wir” czuł jednak wyraźny niepokój. Zewsząd coś podpowiadało mu nadchodzącą burzę.
Wspominał – każdy z nas jest w mniejszym lub większym stopniu fatalistą. Nic więc dziwnego, że w specyficznych warunkach wojny, kiedy przypadek tak łatwo niweczy logikę faktów, będziemy zawsze doszukiwali się – nawet w najbardziej przypadkowych sytuacjach – racjonalnej, a mimo to deterministycznej konieczności. Gdzież jest więc miejsce na wolę, na indywidualne wartości człowieka? Właśnie w tych niespodziewanych i nie zaplanowanych sytuacjach. Bo jakkolwiek wpływ nasz na bieg wypadków, które zachodzą, niejednokrotnie jest niewielki, to jednak zależy tylko od nas, jak się w nim zachowamy i jaka będzie nasza postawa.
Nadchodzące wydarzenia w jego życiu stanowić miały tak wielką tragedię, jak i wielką próbę.
Bartoszewski zasnął koło północy. W niespełna godzinę później zbudziła go matka. Cała blada, stała nad synem z lampą naftową w ręku.
Z przerażeniem w głosie wyszeptała „Wirowi”, że do drzwi łomoczą granatowi policjanci. Bartoszewski zerwał się na równe nogi i skoczył do okna. Chciał ratować się ucieczką. Plan spalił się jednak na panewce – dom był otoczony z każdej strony.
„Wir” znajdował się na celowniku – stałem oświetlony w oknie nie widząc w ciemnościach wartownika. Mogłem strzelać w kierunku głosu. Ale rodzina… Matka… Zamknąłem okno, schowałem do skrytki pistolet i poszedłem do przedpokoju. Matka, trzęsąc się nerwowo, wyszła za mną. Teraz już coraz bardziej zaczynała rozumieć okropność sytuacji. Wolno podniosłem hak i otworzyłem drzwi. Zobaczyłem mundury i broń skierowaną w uchylone drzwi. – Hände hoch! – Ręce do góry! Wyszedłem na dwór. Policja granatowa i 2 schupowców. Stało się!
Lufy karabinów zmusiły Bartoszewskich do cofnięcia się w głąb domu. Padło pytanie o powód zwlekania z otwarciem drzwi. Tak niemiecki porucznik zaczął wstępne przesłuchanie, szczęśliwie zaniechawszy przy tym rewizji.
Odnalezienie dokumentów oddziału partyzanckiego poważnie osłabiłoby i tak nienajlepszą sytuację „Wira”. Po krótkiej wymianie zdań padł rozkaz o skierowaniu się na posterunek policji. Niemieccy i polscy funkcjonariusze wyprowadzili Bartoszewskiego.
Prowadzony środkiem szosy, poważnie rozważał próbę wyrwania się z konwoju. Szanse powodzenia przedstawiały się jednak mizernie. Wspominał tamten moment – policja i szupowcy otoczyli mnie półkolem. Było ich sześciu. Uporczywa myśl o ucieczce towarzyszyła mi przez cały czas marszu. Już wyznaczyłem sobie punkty na trasie, w których miałbym uciekać. Szanse jednak były minimalne, zwłaszcza że z sześciu policjantów, co najmniej dwóch strzelałoby z chęcią trafienia.
W areszcie
Finalnie Bartoszewski został doprowadzony na posterunek. Ten mieścił się w części dużego, prywatnego domu. Wchodząc do środka, „Wir” zobaczył swojego zastępcę, ppor. Hieronima Miąca (1906-1943) „Korsarza”. On też został aresztowany tej nocy, raptem pół godziny wcześniej.
Dowódcy Rejonu AK Józefów Biłgorajski wymienili jedynie porozumiewawcze spojrzenia. Na rozmowę nie było warunków. Zresztą, należało dochować wszelkich tajemnic konspiracji, udawać zdezorientowanie.
Zatrzymanych strzegła natomiast niespecjalnie imponująca straż – kilku granatowych policjantów i jeden Niemiec. W głowie Bartoszewskiego cały czas tliła się zatem myśl o ucieczce. Szczególnie, że nie był nawet skuty.
W chwilę potem niemiecki porucznik wszedł do pomieszczenia, zaczynając przesłuchanie. Pytał o nazwiska, stopnie wojskowe, zawód. Bartoszewski powiedział prawdę co do personaliów. Na inne tematy milczał. Zdawał sobie sprawę z charakteru tej konwersacji.
Oficer miał przetrzymać „Wira” tylko do czasu przejęcia go przez śledczych Gestapo z Zamościa. Krzyków czy tortur bynajmniej więc nie stosował. Po chwili zresztą wyszedł z gabinetu i już nie wrócił. Zostawił Bartoszewskiego z jednym tylko granatowym policjantem. W oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków, tak przyszła minąć „Wirowi” godzina z niewielkim okładem.
Przygotowywał plan rejterady – myśl o ucieczce nie opuszczała mnie ani na chwilę. Oto najprostszy i jedyny plan: przy zmianie wartownika zewnętrznego, kiedy policjant z wewnątrz będzie otwierał drzwi, by zmienić swego kolegę, skoczę do drzwi, pchnę obu, co na wysokich schodach mogło dać właściwy efekt, i będę próbował uciekać. Byłem całkiem zdecydowany na ten plan. W tym też celu zdjąłem palto i powiesiłem na wieszaku. Siedzący na ławie przy drzwiach granatowy policjant miał niepewną minę i wyraźnie unikał mojego wzroku.
Bartoszewski bynajmniej nie dawał po sobie poznać, iż czyni takie knowania. Zachowywał spokój. Nocna, leniwa cisza przecinana była pochrapywaniem jednego z granatowych w sąsiednim pomieszczeniu.
Nagle do wnętrza posterunku zaczęły docierać dźwięki o zupełnie innej skali. Ktoś prawdopodobnie przecinał kable telefoniczne. Było tuż przed drugą. Bartoszewski podświadomie wiedział, co się święci.
Wspominał – śmiała myśl przyszła mi do głowy… Czyżby? Za chwilę kilka uderzeń w drzwi frontowe. Mocny głos wzywał do ich otwarcia. Przestraszony policjant zerwał się z ławki, z sąsiedniego pokoju wypadł Niemiec z pistoletem i zaczął strzelać nerwowo we drzwi, pozostali policjanci gorączkowo chwytają za broń. Z zewnątrz padają strzały, policjanci strzelają z okna.
Atak „Selima”
Posterunek policji zaczęli szturmować podkomendni „Wira”, na czele z Czesławem Mużaczem (1915-2014) „Selimem”. W konspiracji funkcjonował także pod pseudonimem „Wraga”.
O aresztowaniu Bartoszewskiego powiadomił go niemal natychmiast inny podkomendny, Stanisław Mękal „Młot”. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie.
Wspominał „Selim” – „Młot” poinformował również, że aresztowani mają być odesłani do Zamościa. Podjąłem szybką decyzję odbicia aresztowanych. Nakazałem „Młotowi” budzić żołnierzy. Dochodziła godzina 1.00. Zrobiłem szybką odprawę na dworze i zapoznałem żołnierzy z czekającym ich zadaniem. Było nas siedmiu, jak szybko oceniłem sytuację, trochę za mało szczególnie, że wobec oczekiwanego przyjazdu Niemców z Zamościa po „Wira” i „Korsarza” należało odciąć i zablokować szosę z kierunku Zwierzyniec-Józefów.
Ryzyko niepowodzenia było znaczne. Tyle, że wola odbicia dowódców o wiele większa. Imperatyw obrony swoich rozstrzygnął i „Selim” zdecydował się przypuścić szturm. Po kilkunastu minutach marszu, oddział dotarł pod posterunek.
„Selim” chciał początkowo skłonić policjantów do dobrowolnego wypuszczenia osadzonych. Mając w odwodzie i inne argumenty, spodziewał się niekoniecznie konstruktywnych „rokowań”.
Wspominał – postanowiłem związać kilka granatów i zdetonować je pod drzwiami, resztę wyłomu powiększyć siekierą. Decyduję się podejść pod drzwi posterunku udając interesanta. Proszę natychmiast otworzyć! Czy aresztowani są wewnątrz?! Już są zwolnieni i poszli, wykrzykuje przez drzwi zdenerwowanym głosem komendant Fizikowski.
Pola kompromisu znaleźć się nie udało. Trzeba było sięgnąć zatem po bardziej przekonujące środki. „Selim” dał rozkaz frontalnego ataku. Sam „zajął się” drzwiami posterunku, które próbował rozrąbać siekierą.
Podczas tej próby został postrzelony w bok. Ktoś wystrzelił kulę z wnętrza posterunku, a ta przebiła się przez drzwi i dosięgła go.
„Selim” przywoływał tamten moment – ciemno zrobiło mi się przed oczami, przemogłem słabość wiedząc, że jestem odpowiedzialny za akcję. Nagle jeden z ubezpieczających żołnierzy zameldował, że z piwnicy pod schodami posterunku słychać podejrzane ruchy. Wezwałem „Morsa” z rkm. I krzyknąłem w stronę schodów – wychodzić! Z piwnicy wyszli policjant i żandarm. Żołnierze natychmiast rozbroili zatrzymanych. Rana coraz bardziej zaczęła mi dokuczać.
Konrad Bartoszewski słyszał wezwania „Selima” do poddania. Po krótkiej wymianie ognia między stronami, „Wir” zauważył, że granatowi policjanci coraz chętniej przystaliby na taką propozycję.
Problem stanowił niemiecki porucznik, który jednoznacznie dążył do dalszej walki. Natomiast polski komendant posterunku doń się nie kwapił.
Zważył, że dookoła jego głowy latały serię z karabinu rkm, a jeden z jego podwładnych schował się pod łóżkiem. W dodatku dygocząc ze strachu. Zawahanie to postanowił wykorzystać „Wir”.
Wspominał – podchodzę do komendanta posterunku, biorę go za rękę, starając się, aby oddzielał mnie od Niemca. Mówię mu, że uspokoję tych na zewnątrz, o ile pozwoli mi przemówić. W tym czasie znów ktoś jest na schodach i nawołuje do otwarcia drzwi. Trzymając jedną ręką komendanta i manewrując nim tak, żeby zasłaniał mnie od Niemca, który widząc moje zamiary nie wiedział, jak ma na to zareagować, zbliżyłem się do drzwi i podniosłem hak. Drzwi się otworzyły. Stał w nich wyraźnie przestraszony policjant, a za nim nasi chłopcy z bronią i „Wraga” („Selim”).
Głos zabrał ów policjant. Oznajmił, że „panowie z lasu” zabiją niemieckiego wachmistrza, którego napotkali na ulicy. Chyba, że aresztowani dwaj Polacy zostaną uwolnieni. Porucznik stał oniemiały.
Widząc to, decyzję podjął komendant posterunku. Kazał „Wirowi” i „Korsarzowi” oddalić się. Uczynił to na tyle uprzejmie, iż podał jeszcze Bartoszewskiemu palto. Po wyjściu obu, oddział „Selima” wypuścił wachmistrza.
Aby nie ściągać dodatkowych represji na mieszkańców Józefowa, AK-owcy odstąpili od rozbrojenia posterunku. Oddział, już z wolnymi dowódcami, czym prędzej ewakuował się w przeciwnym kierunku.
„Selim”, dowódca akcji odbicia, był ciężko ranny. Nie mógł ustać na nogach. Wymagał niezbędnej pomocy medycznej, prawdopodobnie operacji.
Role się odwróciły i to „Wir” musiał go teraz ratować. Wspominał – pobiegliśmy z „Szumem” i „Chomikiem” do miejscowego lekarza. Żona jego oświadczyła nam, że nie ma go w domu, co według wszelkich znaków nie było zgodne z prawdą. Ofiarowała się natomiast sam udzielić rannemu pierwszej pomocy.
Nie było sensu rozstrzygać, gdzie jest doktor i czy celowo uchyla się od pomocy rannemu. Należało zorganizować transport do innych medyków. Czas nie był sojusznikiem, „Selim” bladł coraz bardziej.
Wspominał Konrad Bartoszewski – za chwilę zaterkotał wóz, na którym ułożyliśmy „Wragę”. Mocny uścisk dłoni i długi serdeczny pocałunek miały wyrażać to, co do niego czuliśmy w tej chwili. Leżał na boku na wozie i patrzył na nas z nieukrywanym wzruszeniem w związku z zaszłymi wypadkami. Cierpienie fizyczne nadawało jego twarzy specjalny wyraz.
Niemiecki odwet
Wieści o uwolnieniu „Wira” i „Korsarza” rozniosły się szerokim echem po okolicy. Zasłyszał o niej także pewien szczebrzeszyński lekarz, Zygmunt Klukowski (1885-1959).
Na kartach słynnej „Zamojszczyzny”, pod datą 2 marca Klukowski relacjonował – opowiadano mi trochę szczegółów o zajściach w Józefowie. Aresztowano tam młodego komendanta rejonu AK, Konrada Bartoszewskiego pseudonim „Wir”, syna lekarza weterynarii, który przed wojną praktykował w Zamościu, a wraz z nim jeszcze jakiegoś młodzieńca, podobno byłego oficera. Osadzono ich na razie w areszcie gminnym. Wywieźć ich nie zdążyli, bo przyszli „ludzie z lasu” i obydwu odbili.
Zemsta okupantów była sroga i wymierzona bezpośrednio w „Wira”. Kontynuował Klukowski – wówczas zjechała tu większa liczba Niemców, aresztowano całą rodzinę rodzinę Bartoszewskich – starego weterynarza z żoną i dorosłą córką. O wydarzeniu tym i traumatycznych jego skutkach opowie ostatnia część tryptyku.
Bibliografia:
- Bartoszewski K., Relacje, wspomnienia, opracowania, I. Caban, Lublin 1996.
- Browning Ch., Zwykli ludzie : 101. Rezerwowy Batalion Policji i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce, Poznań 2019.
- Klukowski Z., Zamojszczyzna 1918-1959, Warszawa 2023.
- Skibińska A., Powiat biłgorajski, w: Dalej jest noc : losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, red. B. Engelking, J. Grabowski, Warszawa 2018.
- Walki oddziałów ZWZ-AK i BCh Inspektoratu zamojskiego w latach wojny 1939-1944. Tom 2. Opracowania i relacje, Z. Klukowski, A. Glińska, J. Jóźwiakowski, Zamość 1990.
- Zamojszczyzna w okresie okupacji hitlerowskiej : relacje wysiedlonych i partyzantów, A. Glińska, Warszawa 1969.



