Zbrojny opór stawiany komunistycznemu zniewoleniu przez niepodległościowe podziemie w Polsce w latach 1944-1963 już od dawna przez wielu historyków nazywany jest ostatnim narodowym powstaniem.
Życie poświęcić warto jest tylko dla jednej idei, idei wolności!
Jeśli walczymy i ponosimy ofiary to dlatego,
że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni,
w wolnej Ojczyźnie.
Kpt. Zdzisław Broński „Uskok”
Co też sądzisz, co ja powinienem był uczynić wobec dwóch nieprzyjaciół,
stokroć potężniejszych, przeciwko którym obronić tego kraju nie mogłem?
Zginąć! – odpowiedział szorstko Kmicic.
Henryk Sienkiewicz, „Potop”
Przez szeregi antykomunistycznego podziemia działającego na ziemiach Polski (nie licząc walczących na wschód od linii Curzona po lipcu 1944 r.) przewinęło się ok. 200 tys. ludzi, z czego w samym tylko 1945 r. ok. 20 tys. z nich biło się z bronią w ręku w oddziałach partyzanckich.
Żołnierze Wyklęci, jak ich dzisiaj nazywamy, stoczyli setki bitew i potyczek o znaczeniu lokalnym, bez frontów i armii, ale w szeregach wielu walczących w oderwaniu od siebie oddziałów, przy ogromnej dysproporcji sił i obojętności „wolnego świata”. Dokładnie tak, jak ich przodkowie w latach 1863-1864.
Początek zbrojnego oporu przeciwko sowietyzacji rozpoczął się 1943
Początek zbrojnego oporu przeciwko sowietyzacji Polski rozpoczął się jeszcze w roku 1943 na Kresach Wschodnich II RP, kiedy to oddziały AK, szczególnie w Okręgu Nowogródzkim, prócz działań antyniemieckich, toczyły regularną wojnę z sowieckimi oddziałami partyzanckimi, których działalność od początku była przedłużeniem polityki organów bezpieczeństwa ZSRS, przygotowujących te tereny do ponownej okupacji i w efekcie trwałej ich aneksji.
Mimo uzasadnionych obaw co do zamiarów „sojusznika naszych sojuszników”, zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza, oddziały AK w połowie 1944 r. przystąpiły do akcji „Burza”, wspierając w walce z Niemcami Armię Czerwoną. Po zakończeniu działań wojennych na Kresach dla wszystkich stało się jasne, że wkraczający ponownie na nasze ziemie sowieci nie niosą Polakom wyzwolenia ani pokoju, lecz nową okupację.
Po początkowym współdziałaniu z oddziałami AK, bolszewicy rozpętali przeciwko jej żołnierzom orgię prześladowań. Polskie formacje partyzanckie zostały otoczone przez oddziały NKWD, rozbrojone, a tysiące żołnierzy (ponad 6 tys. z samej tylko Wileńszczyzny) zesłano do obozów w głębi ZSRS, skazano na wieloletnie więzienie, a nawet rozstrzeliwano na miejscu.
W tej sytuacji oddziały, którym udało się uniknąć rozbrojenia bądź rozbicia zostały rozformowane, a ich żołnierze podjęli próby przedarcia się na tereny położone w granicach dzisiejszej Polski. Część kresowych dowódców i żołnierzy AK, w tym najsłynniejsi – mjr Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, por. Jan Borysewicz „Krysia”, ppor. Czesław Zajączkowski „Ragner”, ppor. Anatol Radziwonik „Olech” – postanowiła jednak pozostać za kordonem i walczyć do końca o niepodległość swoich rodzinnych stron. Ostatni z nich trwali z bronią w ręku jeszcze w połowie lat 50.
Po przekroczeniu Bugu i Sanu, działania sowieckie były analogiczne do tych na Kresach. Na podstawie zawartego 26 lipca 1944 r. porozumienia, PKWN oddał obywateli polskich pod jurysdykcję wojskowych władz sowieckich. Nastąpiły masowe aresztowania działaczy politycznych i wyższych dowódców AK oraz podstępnie rozbrajanych żołnierzy, których osadzano m.in. w byłym niemieckim obozie koncentracyjnym na Majdanku, przekształconym w obóz filtracyjny NKWD, skąd wywożono ich do łagrów w głębi ZSRS lub wcielano, jako „mięso armatnie”, do jednostek frontowych „ludowego” WP.
Działania te zostały znacznie zaostrzone w październiku 1944 r. Polscy komuniści, nie mając żadnej realnej władzy i poparcia społecznego, zmuszeni byli całkowicie oprzeć się „na bagnetach” Armii Czerwonej, której liczebność na terenie „Polski Lubelskiej” wynosiła w tym czasie ok. 2,5 mln żołnierzy. W połowie 1945 r. na ziemiach „wyzwolonej” Polski stacjonowało 15 pułków Wojsk Wewnętrznych NKWD, liczących ok. 40 tys. żołnierzy, co stanowiło ponad 40 proc. wszystkich sił NKWD obecnych w Europie Środkowej.
Bilans działań samych tylko dywizji NKWD w 1944 r. na terenach położonych na wschód od Wisły zamyka się aresztowaniem 16 820 ludzi, w tym 2604 żołnierzy AK, 691 dezerterów z armii Berlinga i 1083 uchylających się od służby wojskowej.
Wyroki śmierci zatwierdzali Świerczewski i Rola-Żymierski
Do walki z podziemiem skierowano również siły tworzonego wówczas aparatu bezpieczeństwa, który w praktyce służył likwidacji wszelkich form oporu wobec władzy komunistycznej w Polsce. Na obszarze „Polski Lubelskiej” siłami funkcjonariuszy Urzędów Bezpieczeństwa, NKWD, jednostek „ludowego” WP i Armii Czerwonej prowadzone były wielkie akcje pacyfikacyjne.
W październiku 1944 r. wydany został dekret o ochronie państwa, na podstawie którego groziła kara śmierci z wszystkich jedenastu artykułów. Wyroki śmierci zatwierdzali komunistyczni generałowie: Karol Świerczewski i Michał Rola-Żymierski.
Główny cel komunistów – likwidację podziemia
14 października 1944 r. kierownik WUBP w Lublinie mjr Stanisław Szot wydał ściśle tajny rozkaz skierowany do kierowników powiatowych UBP, w którym obnażał główny cel komunistów – bezpardonową likwidację całego podziemia. Jako że rozkaz był tajny, nie próbowano w nim zachowywać pozorów praworządności, a tym samym pokazywał całą bezwzględność metod jakimi się miano w tej walce posługiwać oraz skalę uzależnienia polskiego aparatu represji od sowieckich mocodawców. Major Szot rozkazywał:
[…] Aresztowanych członków AK, NSZ i OUN za działalność przeciw PKWN i Armii Czerwonej, a którzy z różnych względów nie mogą być sądzeni, należy za okazaniem niniejszego rozkazu wydać przedstawicielowi Armii Czerwonej. Ile i kogo konkretnie z aresztowanych wydać należy uzgodnić na miejscu z przedstawicielem Armii Czerwonej. Na wszystkich przekazanych należy zachować u siebie akta sprawy /odpisy/, a dokładną listę przekazanych przysłać do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie.
Wiosną i latem 1945 r. walczyło około 20 tys. żołnierzy (…) przeciwko kilkusettysięcznej Armii Czerwonej
Rozkaz ten był jedynie formalnym usankcjonowaniem działań, które praktycznie już od kilku miesięcy prowadzone były w terenie. Sytuacja ta zmusiła wielu żołnierzy podziemia do pozostania w konspiracji lub powrotu „do lasu”. W latach 1944-1945 niektóre całe okręgi AK (np. białostocki, lubelski, krakowski, poznański) pozostały w konspiracji.
Wiosną i latem 1945 r. na obszarze dzisiejszej Polski w oddziałach partyzanckich walczyło około 20 tys. żołnierzy. Ważnym sygnałem, rozwiewającym ostatnie złudzenia, było podstępne aresztowanie 27 marca 1945 r. szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego.
W sierpniu 1945 r. ogłoszono amnestię dla pozostających w konspiracji żołnierzy i działaczy politycznych. Niektórzy skorzystali z tej oferty, lecz niedługo po tym stali się ponownie ofiarami terroru komunistycznego. Do połowy października 1945 r. – według oficjalnych danych – wyszło z konspiracji ok. 42 tys. osób, z tego blisko 30 tys. z AK i organizacji poakowskich.
Pozostała, dużo mniejsza część ujawnionych, wywodziła się z podziemia narodowego – Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW), które jednak nadal pozostały w podziemiu i prowadziły aktywną działalność bojową przeciwko nowym okupantom. Pozostali postanowili trwać w lesie, uznając amnestię za kolejny wybieg komunistów, w czym niestety mieli rację.
Wkrótce po zakończeniu akcji amnestyjnej sowiecki i rodzimy aparat bezpieczeństwa rozpoczął falę represji skierowanych przeciwko tym, którzy się ujawnili jak i tym, którzy z amnestii nie skorzystali. W obliczu nadal dużej siły podziemia uznano je za największe zagrożenie i coraz zacieklej było ono zwalczane. Mnożyły się działania zbrojne, które miały na celu likwidację poszczególnych oddziałów.
W rezultacie dochodziło do zasadzek, obław, potyczek, a nawet bitew (często zwycięskich dla podziemia), nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że konspiracja niepodległościowa, wbrew tezom komunistycznej propagandy, z racji dysproporcji sił, nigdy nie była stroną inicjatywną w walce z polskimi komunistami i wspierającymi ich sowietami.
Jeśli żołnierze antykomunistycznego podziemia podejmowali operacje o pozornie ofensywnym charakterze, to w praktyce były one kolejnymi przykładami samoobrony, chodziło bowiem w większości o odbijanie aresztowanych i więzionych współtowarzyszy.
Nawet w szczytowym okresie aktywności bojowej w 1945 r., siły podziemia dysponowały wyłącznie bronią lekką, a stawały do walki przeciwko kilkusettysięcznej Armii Czerwonej, Wojskom Wewnętrznym NKWD, „ludowemu” WP, funkcjonariuszom KBW, UB i MO, którzy dysponowali nieograniczonym arsenałem, włącznie z bronią pancerną i lotnictwem.
Opór przeciwko sowieckiej dominacji od początku przybrał formę zorganizowanej walki zbrojnej. W beznadziejnych warunkach, przy całkowitej obojętności świata, przez ponad 10 lat prowadzono walkę z drugim okupantem i rodzimymi kolaborantami.
Pierwszy etap tej walki, prowadzonej w latach 1944-1945, charakteryzował się największym nasileniem akcji zbrojnych przeciwko komunistom. Pomimo formalnego rozwiązania Armii Krajowej 19 stycznia 1945 r., jej zadania przejęła organizacja NIE, przekształcona w maju tego roku w Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj. W konspiracji poakowskiej w tym okresie działało blisko 200 tys. ludzi, z czego w samym tylko 1945 r. ok. 20 tys. biło się z bronią w ręku w oddziałach partyzanckich.
Na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie w podziemiu pozostało co najmniej 3 tysiące. W województwach wschodniej i centralnej Polski operowało kilkadziesiąt oddziałów partyzanckich, zaś za linią Curzona, na „straconych posterunkach”, walczyło ich przynajmniej 50, liczących od kilkunastu do nawet 200 ludzi.
Aparat partyjny i podległe im siły zostały po prostu „zmiecione”
Wystąpienia zbrojne przeciwko polskim komunistom i ich sowieckim mocodawcom w niektórych województwach przybrały rozmiary lokalnej wojny – powstania antykomunistycznego.
Na terenach Wileńszczyzny i Nowogródczyzny wystąpienia te miały nieco mniejszy rozmach, ze względu na olbrzymie nasycenie terenu jednostkami NKWD i Armii Czerwonej, a także ze względu na politykę władz podziemnych, starających się ograniczyć działania zbrojne i – ratując najlepszą substancję narodu – przerzucić jak największą liczbę ludzi w granice dzisiejszej Polski.
W wielu województwach aparat partyjny i podległe im siły zostały po prostu „zmiecione”. Podziemie obsadziło swoimi ludźmi lub zlikwidowało administrację komunistyczną na szczeblu gminnym oraz terenowe posterunki milicji i referaty UB. Także za kordonem prowadzono tego typu akcje.
Do końca 1944 r. na Kresach wykonano ich ponad 160 i choć w roku następnym intensywność działań zbrojnych nieco spadła, przeprowadzono ich jeszcze ok. 200.
Uwolniono w sumie ok. 5000 osób
W tym okresie komuniści mogli czuć się bezpiecznie jedynie w miastach wojewódzkich i powiatowych, które były miejscem stacjonowania garnizonów NKWD i wojska. Jednak nawet tam nie mogli całkowicie uniknąć ataków oddziałów partyzanckich, które brawurowo rozbijały więzienia i obozy, odbijając przetrzymywanych w nich współtowarzyszy.
W latach 1944-1947 doszło do 88 takich akcji w miejscowościach nie mniejszych niż miasta powiatowe oraz na obozy MBP i NKWD. W ponad 100 akcjach odbijano więźniów również z gminnych aresztów milicyjnych, transportów i szpitali.
W trakcie tych wszystkich działań, w których poświęcając własne życie, niesiono wolność towarzyszom broni i rodakom, uwolniono w sumie ok. 5000 osób. Wystąpienia te należą do najchlubniejszych kart polskiego podziemia niepodległościowego po 1944 r.
Jedną z najbardziej spektakularnych tego typu akcji było rozbicie więzienia w Kielcach, kiedy to z 4 na 5 sierpnia 1945 r. partyzanci z połączonych oddziałów kpt. Antoniego Hedy „Szarego” i por. Stefana Bembińskiego „Harnasia” (ok. 200 osób), po opanowaniu kluczowych punktów w mieście i zablokowaniu ważniejszych siedzib sił represji, przeprowadzili udany szturm na budynki więzienne i uwolnili 354 osoby.
9 września 1945 r. oddziały partyzanckie AK, także pod dowództwem Stefana Bembińskiego „Harnasia”, na pół godziny opanowały Radom, zdobyły więzienie i uwolniły ok. 300 aresztowanych, w większości swoich organizacyjnych kolegów. Równie spektakularny charakter miały akcje na obozy, w których NKWD przetrzymywało uwięzionych żołnierzy AK, jak np. w Rembertowie w nocy z 20 na 21 maja 1945 r. wykonana przez oddział ppor. Edwarda Wasilewskiego „Wichury”, w której uwolniono blisko 500 osób przeznaczonych do wywiezienia w głąb ZSRS.
Ponadto wykonano przeszło 20 akcji uwalniania więźniów w miastach powiatowych, uderzając jednocześnie na kwaterujące tam siły bezpieczeństwa. Jedna z takich akcji miała wyjątkowo symboliczny wymiar. Gdy Europa hucznie świętowała dzień zwycięstwa nad Niemcami, w nocy 8 maja 1945 r. do Grajewa wkroczyło 200-osobowe zgrupowanie AK, dowodzone przez mjr. Jana Tabortowskiego „Bruzdę”.
Opanowano miasto, zdobyto silnie broniony PUBP, skąd uwolniono ok. 120 więźniów. Ostatnią w skali całego kraju akcją rozbicia siedziby „bezpieki” był atak oddziału partyzanckiego Obwodu WiN Włodawa, pod dowództwem ppor. Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, dokonany 22 października 1946 r. na Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie, w wyniku którego wolność odzyskało 76 osób.
Moment powołania 2 września 1945 r. Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”
Oddziały partyzanckie niepodzielnie panowały w terenie, gdzie często dochodziło do zaciętych walk z grupami operacyjnymi NKWD, UB i KBW. Były to niekiedy regularne bitwy, jak ta pod Kuryłówką (pow. leżajski) stoczona 7 maja 1945 r. przez oddziały Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) pod dowództwem mjr. Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”, w której zginęło ok. 57 enkawudzistów. 24 maja 1945 r. w Lesie Stockim (pow. puławski) podobnie druzgocące straty zadało grupie operacyjnej NKWD-UB 180-osobowe zgrupowanie AK-DSZ pod dowództwem mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika”.
Przeciwko partyzantom rzucono 680 funkcjonariuszy wspieranych pojazdami opancerzonymi. W trakcie walki zginęło 10 pracowników UBP i około 16 żołnierzy NKWD. Także na Podlasiu, w Miodusach Pokrzywnych, 18 sierpnia 1945 r. 1. szwadron 5. Brygady Wileńskiej AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” doszczętnie rozbił grupę operacyjną NKWD-UB (nie mniej niż 36 zabitych), pacyfikującą podlaskie wioski.
Oddziały partyzanckie schronieniem dla prześladowanych przez bezpiekę żołnierzy podziemia
Zakres chronologiczny działalności podziemia w kolejnym okresie, czyli w latach 1945-1947, wyznacza przede wszystkim moment powołania 2 września 1945 r. Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, a kończy ogłoszenie przez komunistów w lutym 1947 r. kolejnej amnestii.
Zrzeszenie WiN było bezpośrednim spadkobiercą AK i DSZ. Miała to być – w założeniu – konspiracyjna organizacja, która początkowo chciała drogą walki politycznej przeszkodzić komunistom w zwycięstwie wyborczym.
Działalnością Zrzeszenia kierował Zarząd Główny z prezesem na czele. Cywilno-polityczny model konspiracji udało się wcielić w życie jedynie w południowej części kraju. We wschodniej i centralnej Polsce, pomimo płynących z góry instrukcji, organizacja w dalszym ciągu miała charakter wojskowy, wymuszony działaniami okupantów. Tam nadal operowały silne oddziały partyzanckie, które stały się jedynym schronieniem dla prześladowanych przez bezpiekę żołnierzy podziemia.
W latach 1945–1947 najaktywniejszą działalność zbrojną prowadzono we wschodniej, południowej i centralnej części Polski. Na Kielecczyźnie, w Krakowskiem, części Łódzkiego, na Żywiecczyźnie, Mazowszu, Białostocczyźnie, Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie komuniści kontrolowali miasta wojewódzkie i powiatowe, bojąc się wypuszczać poza ich granice.
Podziemie zbrojne największą aktywność przejawiało wiosną i latem 1946 r., a silne zgrupowania partyzanckie dowodzone przez mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”, mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika”, mjr. Franciszka Jaskulskiego „Zagończyka”, mjr. Józefa Kurasia „Ognia”, kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, kpt. Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”, czy kpt. Henryka Flame „Bartka” i wielu innych legendarnych dowódców, niepodzielnie panowały w terenie.
Po sfałszowanym referendum
W połowie 1946 r., po sfałszowanym referendum ludowym, grupy operacyjne UB, KBW i NKWD wykonały kilka zakończonych sukcesem operacji, co poważnie osłabiło potencjał zbrojny podziemia i morale ludzi pozostających w konspiracji. 27 czerwca 1946 r. aresztowano dowódcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”.
Następnego dnia zatrzymano kolejnych oficerów ze sztabu KWP. Dzięki przejętym archiwom funkcjonariusze UBP dotarł do komendantów obwodów w Łodzi, Częstochowie, Łasku, Sieradzu i w dużym stopniu rozbili całą organizację. 26 lipca 1946 r., po precyzyjnie zaplanowanej i przeprowadzonej akcji, aresztowany został dowódca działającego na Kielecczyźnie Związku Zbrojnej Konspiracji mjr Franciszek Jaskulski „Zagończyk”.
W wyniku kolejnych działań operacyjnych całkowicie zlikwidowano ZZK. „Warszyc” i „Zagończyk” zostali zamordowani. We wrześniu 1946 r., po przeprowadzonej prowokacji, UB doprowadził do fizycznej likwidacji członków zgrupowania partyzanckiego NSZ kpt. Henryka Flame „Bartka” na Żywiecczyźnie. W wyniku tej akcji zamordowano ok. 100 partyzantów.
Samodzielny Batalion Operacyjny NSZ mjr. Antoniego Żubryda „Zucha” na skutek bezustannego nękania przez grupy operacyjne został rozproszony, a dowódcę i jego żonę zamordował wprowadzony do oddziału agent. Również straty poniesione na początku 1947 r. przez zgrupowanie partyzanckie mjr. Józefa Kurasia „Ognia” i śmierć jego samego 22 lutego 1947 r., były efektem połączenia intensywnych działań pościgowych i agenturalnych.
Amnestia objęła łącznie 76 574 osoby (…) w lesie pozostało nadal od 1100 do 1800 najbardziej niezłomnych
Dzięki tego rodzaju operacjom poważnie osłabiono siły partyzanckie operujące do tej pory z dużym rozmachem. Równocześnie aparat bezpieczeństwa likwidował siatki terenowe podziemia oraz sztaby dowódcze wszystkich szczebli.
W wyniku tych działań, na początku 1947 r. podziemie niepodległościowe znalazło się w głębokim kryzysie. 19 stycznia 1947 r. odbyły się wybory parlamentarne, których wyniki zostały sfałszowane. Kontynuowanie walki zbrojnej dla większości jej uczestników straciło sens.
Ogłoszona 22 lutego 1947 r. amnestia objęła łącznie 76 574 osoby, doprowadzając tym samym do tak głębokiej destrukcji podziemia, że przestało ono być rzeczywistym zagrożeniem. Jednak mimo tego w lesie pozostało nadal od 1100 do 1800 najbardziej niezłomnych.
Intencją władz komunistycznych ogłaszających dwie kolejne amnestie nie było zapewnienie ludziom z podziemia powrotu do normalnego życia, lecz całkowita pacyfikacja oporu. Bezpiece pozostało jedynie zlikwidowanie małych, najczęściej niezwiązanych już z żadną formalną organizacją, oddziałów partyzanckich.
Nie było to jednak takie proste, bowiem w podziemiu pozostali najaktywniejsi dowódcy i żołnierze, o największym doświadczeniu bojowym, niemogący już liczyć na łaskę komunistów, przez co najbardziej zdeterminowani, by walczyć do końca.
Funkcjonariusze UB i żołnierze KBW mieli więc przed sobą przeciwnika doświadczonego, silnie zmotywowanego i bezkompromisowego, dysponującego stosunkowo wąskim, lecz trudnym do penetracji zapleczem. Dlatego właśnie, pomimo wielkiego wysiłku militarnego i skomplikowanych kombinacji operacyjnych, ostanie grupy podziemia likwidowane były dopiero w połowie lat 50.
Tylko w 1949 r. odnotowano 828 zbrojnych wystąpień podziemia
W kolejnym okresie działalności powojennego podziemia niepodległościowego, trwającym od kwietnia 1947 r. do końca 1949 r., przestały istnieć centralne ośrodki kierownicze i znacznie zmniejszyła się skala oporu. MBP oceniało, że w 1948 r. działało jeszcze 158 oddziałów i grup partyzanckich liczących w sumie 1163 ludzi, a w 1949 r. 765 ludzi w 138 grupach.
Zmienił się także charakter aktywności podziemia, nastawionego już wtedy na przetrwanie i zdobycie zaopatrzenia, likwidację agentury i wyjątkowo niebezpiecznych aparatczyków komunistycznych, niemniej jednak były to w dalszym ciągu liczne działania. Tylko w 1949 r. odnotowano 828 zbrojnych wystąpień podziemia, a sporo oddziałów wyróżniało się dużą aktywnością bojową.
Należy tu wymienić przede wszystkim „leśnych” z Warszawskiego Okręgu NZW, którzy w latach 1947-1949 wykonali około 300 akcji przeciw siłom komunistycznym. Równie aktywne pozostały oddziały partyzanckie 6. Brygady Wileńskiej AK dowodzone przez kpt. Władysława Łukasiuka „Młota” na Podlasiu, grupy podporządkowane kpt. Zdzisławowi Brońskiemu „Uskokowi” na Lubelszczyźnie, czy wywodzący się ze zgrupowania „Ognia” oddział „Wiarusy” na Podhalu.
Strzały ginących w walce ostatnich niezłomnych
W latach 1950-1952 coraz bardzie pogłębiało się rozdrobnienie podziemnego oporu. Według danych resortu, w listopadzie 1950 r. działało w Polsce blisko 100 grup zbrojnych, chwytających się jeszcze nadziei na wybuch wojny Zachodu z sowietami. Były to niewielkie oddziały, a ich liczebność rzadko przekraczała 10 osób. Ogólny stan wahał się w granicach 500 osób.
W końcu 1951 r. liczba grup partyzanckich zmniejszyła się do 88 (ok. 350 ludzi), które jednak nadal dysponowały wsparciem co najmniej kilkunastotysięcznej siatki terenowej. Tylko w 1952 r. przeprowadziły 948 akcji zbrojnych, jednak z czasem ponosiły coraz większe straty. Operujący na Rzeszowszczyźnie oddział NZW Adama Kusza „Kłosa” został rozbity w sierpniu 1950 r.
Na Mazowszu w kwietniu 1951 r. osaczono i zlikwidowano oddział NZW sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, zaś pół roku później oddział WiN ppor. Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” na Lubelszczyźnie. Działające na Mazowszu i Podlasiu pozostałości 6. Brygady Wileńskiej AK pod dowództwem kpt. Kazimierza Kamieńskiego „Huzara” rozbito w 1952 r. Grupa NZW ppor. Stanisława Grabowskiego „Wiarusa” walczyła na Białostocczyźnie do marca 1952 r., a w lutym 1953 r. poległ ppor. Stanisław Kuchciewicz „Wiktor”, były podkomendny kpt. „Uskoka” (zginął 21 maja 1949 r.).
Zasadniczo do końca 1952 r. władze bezpieczeństwa zdołały zlikwidować większość najgroźniejszych oddziałów partyzanckich, jednak sporadycznie aż do 1955 r. słychać było w Polsce strzały ginących w walce ostatnich niezłomnych.
Z biegiem lat dogasała także antysowiecka walka na Kresach. Najsilniejszy opór zbrojny trwał na terytorium dawnych powiatów lidzkiego i szczuczyńskiego, a największy oddział ppor. Anatola Radziwonika „Olecha” bił się tam aż do połowy 1949 r. Ostatnie znane starcie zbrojne za kordonem miało miejsce w sierpniu 1953 r., kiedy to były partyzant AK z oddziału ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera” – Hryncewicz ps. „Bogdan” wystrzelał zastawioną na niego zasadzkę, zabijając 4 funkcjonariuszy NKWD.
„Bruzda”, ostatni kadrowy oficer Armii Krajowej
Po roku 1953 w lesie pozostali jedynie partyzanci ukrywający się pojedynczo lub w 2-3-osobowych grupkach, którzy tylko w wyjątkowych wypadkach przeprowadzali akcje z bronią w ręku. Byli oni systematycznie zabijani lub wyłapywani a nieliczni, którym udało się dotrwać do jesieni 1956 r., ujawnili się w ramach amnestii. 23 sierpnia 1954 r., podczas akcji rozbrajania posterunku MO w Przytułach, zginął mjr Jan Tabortowski „Bruzda”, ostatni kadrowy oficer Armii Krajowej, który poległ z bronią w ręku walcząc z komunistycznym zniewoleniem.
W 1957 r., osaczony w bunkrze, zginął zastępca mjr. „Bruzdy”, ostatni żołnierz podziemia niepodległościowego na Białostocczyźnie, ppor. Stanisław Marchewka „Ryba”. Symboliczny koniec zbrojnego oporu przeciwko komunistycznemu zniewoleniu wyznacza data 21 października 1963 r., kiedy to walcząc z obławą SB-ZOMO na Lubelszczyźnie, poległ ostatni z niezłomnych – sierż. Józef Franczak „Lalek”.
Bilansując straty poniesione przez Żołnierzy Wyklętych w latach 1944-1963, należy wymienić liczbę co najmniej 8 tys. poległych w walkach, nie mniej niż 30 tys. zamęczonych w więzieniach i podczas śledztw w katowniach bezpieki (w tym blisko 5 tys. ludzi straconych z wyroków różnego rodzaju sądów komunistycznych), kilkadziesiąt tysięcy wywiezionych do obozów koncentracyjnych w Związku Sowieckim (z których ok. 1/4 tego pobytu na „nieludzkiej ziemi” nie przeżyła) i kolejne kilkadziesiąt tysięcy uwięzionych.
Sprofanowane ciała grzebano potajemnie
Fizyczna eksterminacja żołnierzy antykomunistycznego podziemia nie wystarczyła „czerwonym zbrodniarzom”, wiedzieli bowiem, że ofiara ich życia może zrodzić mit, z którego nowe pokolenia Polaków będą czerpały siłę do walki z ich panowaniem.
I właśnie dlatego sprofanowane ciała zgładzonych partyzantów grzebano potajemnie, w nieznanych do dziś miejscach, by nie pozostał po nich nawet krzyż na mogile, a propaganda – zabijając pamięć o nich – przedstawiała ich jako pospolitych bandytów i patologicznych morderców. Jednak mimo tego, wielu dowódców antykomunistycznego podziemia pozostało na zawsze legendą polskiego oporu przeciwko „władzy nieludzkiej”.
Systemowi, który w całych dotychczasowych dziejach ludzkości, był najbardziej perfidnym, największym i najgroźniejszym zinstytucjonalizowanym wrogiem wolności, w każdym jej wymiarze.
Przy „Okrągłym Stole”
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1989 r. wielu ludziom mogło się wydawać, że oto właśnie nadszedł czas, w którym naturalną koleją rzeczy będzie przywracanie dobrego imienia splugawionym przez komunistyczną propagandę bohaterom, w tym żołnierzom antykomunistycznego podziemia, walczącym z bronią w ręku przeciwko sowietyzacji kraju.
Niestety, nadzieje te okazały się płonne, bowiem układ zawarty przy „Okrągłym Stole” zadecydował, że odtąd wszelkie zasługi w walce o odzyskanie niepodległości przypadać będą przede wszystkim członkom partii komunistycznej, rzekomo dążącym do poprawy systemu, oraz byłym członkom tejże partii, którzy po opuszczeniu jej szeregów działali w demokratycznej opozycji.
Nic dziwnego, że w tak skonstruowanej wizji historii nie mogło znaleźć się miejsce dla tych, którzy w obronie niepodległości Polski podjęli walkę zbrojną z komunistycznym zniewoleniem. Przełom w dziele odbudowy pamięci nastąpił dopiero wraz z objęciem urzędu Prezydenta RP przez Lecha Kaczyńskiego, za którego prezydentury „Żołnierze Wyklęci” doczekali się w końcu należnych Im honorów ze strony najwyższego urzędu Rzeczypospolitej.
Wielu z Nich nadano pośmiertnie wysokie odznaczenia państwowe czy awanse, a tym samym również Ich rodziny uzyskały namiastkę zadośćuczynienia za wieloletnie cierpienia i ból, zadany im przez komunistów.
Pomysł święta 1 marca wysunął Janusz Kurtyka
W 2010 r. Lech Kaczyński podjął inicjatywę ustawodawczą w zakresie uchwalenia nowego święta – Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.
Pomysł ustanowienia święta na dzień 1 marca wysunął ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka. Tego dnia w 1951 r. w więzieniu mokotowskim zamordowano siedmiu członków IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”: Łukasza Cieplińskiego, Mieczysława Kawalca, Józefa Batorego, Adama Lazarowicza, Franciszka Błażeja, Karola Chmiela i Józefa Rzepkę – będących ostatnimi ogólnopolskimi koordynatorami „walki o Wolność i Niezawisłość Polski z nową sowiecką okupacją”. Uzasadnienie dołączone do projektu ustawy głosiło, że ustanowienie święta:
[…] jest wyrazem hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej i przywiązania do tradycji patriotycznych, za krew przelaną w obronie Ojczyzny […]. Narodowy Dzień pamięci „Żołnierzy Wyklętych” to także wyraz hołdu licznym społecznościom lokalnym, których patriotyzm i stała gotowość ofiar na rzecz idei niepodległościowej pozwoliły na kontynuację oporu na długie lata.
Odrzucili możliwość egzystencji pod rządami kolaborantów
Ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” przez Parlament RP w 2011 roku, jako wyraz hołdu bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienia dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu, symbolicznie zamknęło okres wykluczenia z obszaru pamięci zbiorowej bohaterów ostatniego polskiego powstania.
Zaiste był to piękny, choć spóźniony gest, niemniej bardzo potrzebny, kiedy nawet jeszcze dziś trudno jest przebić się z wiedzą o Nich do nowych pokoleń Polaków. A przecież jesteśmy to winni ludziom, którzy ponad 70 lat temu, decydując się na walkę zbrojną, odrzucili możliwość egzystencji pod rządami kolaborantów. Tym, którzy broniąc naszej niepodległości, tradycji i wiary, do komunistów po prostu strzelali.
Czy był sens powstawać przeciw takiej sile? – zapytała Romualda Traugutta jego żona w „Kompleksie polskim” Konwickiego. Nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus. […] Nie ma innej drogi, jeśli nie chcemy znikczemnieć, skarleć i umrzeć we wzgardzie innych ludów – odpowiedział ostatni naczelnik Powstania Styczniowego, stracony przez Rosjan na stokach Cytadeli Warszawskiej w 1864 r.
Czy nasi ostatni Powstańcy myśleli podobnie? Zapewne tak. Wszak powinniśmy pamiętać, że jakkolwiek żołnierze antykomunistycznego podziemia prowadzili skazaną na militarną klęskę walkę, to jednak znakomita większość z nich, urodzona i wychowana w II Rzeczypospolitej, doskonale wiedziała dlaczego i o jakie wartości się biją, czym jest wolność i niepodległość. Sens Ich walki krótko, lecz jakże pięknie, oddał prof. Henryk Elzenberg pisząc:
Walka beznadziejna, walka o sprawę z góry przegraną, bynajmniej nie jest poczynaniem bez sensu. […] Wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wielkości tej sprawy.
I choćby tylko za to dziedzictwo jesteśmy Im winni pamięć i szacunek po wsze czasy!
Autor: Grzegorz Makus
historyk, absolwent UMCS, twórca strony „Żołnierze Wyklęci – Zapomniani Bohaterowie” poświęconej antykomunistycznemu podziemiu w Polsce po 1944 r., badacz dziejów oddziału partyzanckiego WiN Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” i Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”. Autor publikacji historycznych i przeszło 50 artykułów prasowych dotyczących niepodległościowego podziemia, publikowanych m.in. w „Gazecie Polskiej”, „Gazecie Polskiej Codziennie” i „Nowym Państwie”. W 2009 r. odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego „Złotym Krzyżem Zasługi” za wkład w przywracanie pamięci o żołnierzach antykomunistycznego podziemia.
1 Comment
Polak67
nie chcieli być wasalem Moskwy więc musieli zginąć! to są Wielcy Polscy bohaterowie , nie możemy o nich zapomnieć
Comments are closed.